środa, 14 grudnia 2011

Mission impossible.

Na miejsca... gotowi... START!
Początek maratonu krakowskiego.
Zakład naprawy sprzętu fotograficznego.
2 osoby przede mną.
Pani nr 1.
-i kiedy do odbioru?
-za tydzień
-eeeeee, tak dłuuuuugoooo
-nic nie poradzimy, przed świętami zarobieni jesteśmy.
Drugi pan:
-kiedy do odbioru?
-za tydzień, zarobieni jesteśmy.
-rozumiem.
Pani nr 3. znaczy się ja:
-no bo wie pan, ja tu.... przewróciło się... statyw... znaczy się dziecko przewróciło... znaczy się nie dziecko tylko statyw... no i ten wyświetlacz... reszta aparatu jak ta lala... trala la la...
-kiedy do odbioru?
-za tydzień najszybciej.
-a nic wcześniej nie da rady, bo wie pan ja to tu nie mieszkam, tylko przelotem i bardzo bym chciała na Święta te renifery w ich naturalnych warunkach fotografować... i takie tam srutu tutu.
-a na kiedy trzeba?
-na piątek!
-Dobra będzie na piątek.
-Jezu ale pan fajny, jak ja się cieszę, jak ja się cieszę...
Dobry początek no ale w drogę:
Monopolowy:
-dwa wina ale nie najprostszej konstrukcji. Takie vipowskie wie pan i koniecznie z Gruzji.
...(wspominałam, że się spieszę więc cięcia dialogowe są konieczne, za chwilę lecę dalej).
-to pierwsze wygrało ubiegłoroczne targi win w Krakowie, a to drugie było ulubionym winem Stalina.
Mimo tego, że napisane jest słodkie ono wcale nie jest słodkie. Khvanchkara się nazywa.
-biorę i lecę.
Główny cel mojej dentoekspedycji, mam zdążyć do Kasi na 12.30 a rączki zaczynają się urywać.
Drrrrrryńńńńń.
-cześć Arletko, przepraszam, że się spóźnię ale jestem w Izbach Lekarskich...
-Kasia, pan Bóg mi Cię zesłał, jetem w księgarni naukowej (rzut beretem od Izb) przekażę Ci okup co?
Jeszcze po drodze zajrzę tu i tam i widzimy się za godzinkę. Pa, pa.
Biegnę dalej.
U Kasi plan leczenia ulega modyfikacji. Ocena klawiatury wypada na +/-.
Krzyś nie wygląda na zadowolonego z efektu swojej pracy, więc powtarzamy cięcie i szycie.
Kasia mówi, że jej strony jest ok.
Dobrą chwilę posiedziałam w fotelu dentystycznym więc sobie odpoczęłam od biegania:)
Jeszcze po drodze apteka, Alma i czuję, że baterie zaczynają siadać.
Wieczorem sprawdzamy z dziadkiem wiarygodność słów pana z monopolowego oglądając to co zwykle czyli Allo, allo, Zmienników, coś o wojnie, fanów czterech kółek, Kevina.
Faktycznie wino fantastyczne! Dziadek też potwierdza.
Jeszcze tylko odbiór przesyłeczki z poczty (idź przed samym zamknięciem to będzie najmniej ludzi, radzi dziadek), i kolejeczka na 30 min czekania...
i zgon w butach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz