poniedziałek, 30 września 2013

Checklist.

- Musicie mi kupić różne rzeczy co są na liście, bo jedziemy na wycieczkę i będziemy łowić ryby
- gdzie, kiedy, jaka lista, co na liście...????
- Nieeeeeee wieeeeeem...
- Stachu ale gdzie masz tą listę?
- No mówię, że nie wiem. Gdzieś wsadziłem.
- A na kiedy masz to mieć, żeby znowu nie było za pięć dwunasta...
- No mówię, że nie wiem. Zadzwoń do mamy Bartka!
Ludzie, co za facet!
Jest za pięć dwunasta.
- Stachu masz wszystko z checklisty?
- Tak mam wszystko, właśnie ładuję PSVitę i muszę pamiętać, żeby wziąć ładowarkę.
- Ale konsoli nie było na liście ze szkoły.
- No ale mamy się nie nudzić to sobie pogram w autobusie.
Za 3 dwunasta.
- Chyba mydła nie mam...
- Jak to nie masz?
- No nie mogłem znaleźć (czyt. nie chciało mi się szukać)
- weź z mojego plecaka treningowego
- Nie chce mi się iść na dół, pożyczę od kogoś
- Stachu, bo za chwilę mnie skręci! Wziąłeś dół od piżamy?
- Nieeee, jak będzie zimno to pożyczę do kogoś
- Tak, w nocy z kogoś ściągniesz!
Pa, trzymaj się baw się dobrze. Kiedy wracacie?
- Nie wiem, nie dostałem tej nowej kartki ze zmianą terminu.
- Jak nie dostałeś?
- No, chyba zgubiłem... czekaj nie mów teraz do mnie bo mnie zastrzelą, a doszedłem tak daleko (w grze na kompie ma się rozumieć)...
- To kiedy i skąd trzeba cię odebrać?
- Nieeeeee wieeeeem, zadzwoń do mamy Bartka.

Ten gość na pewno zostanie kiedyś ambasadorem na Jamajce.
Dzwonimy jeszcze z auta, żeby przypomnieć o kurtce puchowej, która była na liście.
Łaskawca ma problem ze znalezieniem ale ostatecznie sukces, jest kurtka.
Ufffff.... może przez 4 dni nie zginie.

Po południu.
Cholera! Nie zapakowaliśmy mu kaloszy do torby, a wziął tylko jedną parę butów!!!

niedziela, 29 września 2013

Dziwny jest ten świat.


Skierowanie do USG.

"Badanie przeprowadzone w azylu dla uchodźców z telefoniczną pomocą tłumacza.
1. Została skopana przez policjanta w Grecji 5 miesięcy temu, i od tamtej pory boli ją nerka, nie może spać, siedzieć, za dużo chodzić. Po incydencie sikała krwią i była obrzęknięta. Wskazuje okolicę lewej nerki.
2. Ma wysypkę na wewnętrznej powierzchni ud. Wyznacza się inny termin wizyty z tego powodu.

Pacjentka z Somali. Podczas ucieczki przez Grecję (1 rok i 3 mies.) i Syrię (9 mies) od kwietnia 2011. Przybyła sama. Niezamężna, nie ma dzieci. Ma partnera. Ojciec nie żyje (został zastrzelony), matka żyje. 2 rodzeństwa, jedno z rodzeństwa zmarło. Jest muzułmanką. Mówi tylko po somalijsku. Przybyła do Norwegii w czerwcu 2013. Przybyła do Szwecji 29.05.13. W Førde od 2 tygodni. Zrobiono po przybyciu zdjęcie klatki piersiowej (gruźlica). Jest obrzezana. Dojrzewała w mieście. Nie chodziła do szkoły, nie umie pisać ani czytać..."

sobota, 28 września 2013

Wake me before you go-go.

- Kuba wstawaj, musisz to zobaczyć. Za pięć minut będzie po wszystkim.
- Kobieto ale to nie ja mam dziś dyżur, śpię do spodu.
- Twoja strata. Pa.


czwartek, 26 września 2013

Do Gosi C.



Droga Gosiu,
Nie ma czego zazdrościć... to takie proste z tym bieganiem. Zdradzę Ci tajemnicę o co mniej więcej biega.
Kończysz pracę o 16.00 i wiesz, że trzeba pokwitować odbiór Tosi ze świetlicy szkolnej na drugim końcu miasta do 16.15. Patrzysz na zegarek 15.57 i jeszcze trzy nieopisane USG, właśnie zaczynasz bieg (na razie trening mentalny). Wizualizujesz jak wkładasz buty (całe szczęście dziś rano założyłaś skórzane trampki to będzie szybciej w biegu do auta), kurtkę, zamykasz drzwi i ... START.
16.14 jesteś na parkingu pod szkołą Tosi, uffff... pierwsza bramka zdobyta.
Teraz ognia do domu, biegniesz po bigos na lodówki na dół i z powrotem na górę do kuchni...
- Maaaaamaaaa, chodź tu do mnie bo nie mogę odrobić lekcji
- czego nie wiesz?
- no wszystkiego
- a detalicznie
- ile jest 43-17
- to mam za ciebie policzyć?
- dobra, sama to zrobię
Jedną ręką mieszasz obiad na kuchence, drugą ładujesz pranie piętro niżej, trzecią przekładasz uprane bety do suszarki (jak Elastyna w Iniemamocni).
Obiad, w końcu możesz usiąść (ale tylko na chwilę). Potem biegiem dzieci do auta żeby zdążyły na trening o 18.00. W międzyczasie sama wskakujesz w biegu w zestaw treningowy i rzutem na taśmę puszczasz zmywarkę. Dla pewności zalewasz sobie uszy woskiem, żeby nie słyszeć co jeszcze powinnaś dla potomstwa...
Dzieci odstawione. Ufff, następna bramka zaliczona. Teraz sprintem na zakupy. Cholera! nie pyknęłaś foty z listą zakupów. Szybka runda po spożywczonalia zakończona (impowizujesz). W końcu docierasz do studia treningowego. Szit! zapomniałaś butów do biegania. Ognia do domu.
- Ooo, już wróciłaś - majaczy wyrwany z drzemki Kuba
- Nigdzie nie wróciłam, niech to jasny fak butów zapomniałam
I znowu ognia, bo za chwilę dzieci kończą trening.
Yes, yes... teraz tylko TY, bieżnia i PINK
Za oknem zachodzi słońce. Jest bosko. A to dopiero półmetek, za chwilę biegiem do domu... Gdzieś koło 23.30 finsz:)
Fajne to bieganie.

wtorek, 24 września 2013

Jesień w HDR-ze.

Co jakiś czas znajomi pytają czy już spadł u nas śnieg? Pytanie-bumerang powróciło niedawno.
Odpowiadam: tak, to prawda.
















Foty z dziś, zaraz po odgarnięciu śniegu.

niedziela, 22 września 2013

Droga do domu.



Ten weekend w Oslo był fantastyczny. Dałam z siebie wszystko, ukończyłam bieg bez większego wstydu (chociaż osobisty rekord nie został osiągnięty) a i tak największym wyczynem w moim wykonaniu był powrót do bazy bez użycia mapy, komórki ani Kuby. Sukces!
Zatrzymaliśmy się u dobrych przyjaciół. Ojjjjjjj jak dobrze było się spotkać po wielu miesiącach.
Wymiana myśli jest tym co tygrysy lubią najbardziej, mimo tego, że nieraz przyszło dobywać szpady, a co gorsza kilka razy nie zdążyć sięgnąć po nią i zostać pociętym na drobne kawałeczki szybką ripostą:) Brak treningu w retoryce robi swoje. Szkoda, że mieszkają taki kawał drogi od nas.
Dzieciska szybko rosną (nasze z resztą też) i zadziwiają zdolnościami.
Na koniec rodzinne zdjęcie i wozu.
Wracamy do domu. Kupa myśli kotłuje się w głowie jak w pralce z kolorowym praniem.
Pogoda nadal pieści. W międzyczasie zrobiła się złota norweska jesień.

sobota, 21 września 2013

O czym myślę, kiedy mówię o bieganiu.

O czym myślę? Zależy kiedy.
- o tym, że najtrudniej założyć buty na nogi i wyjść z domu
- o tym, że nie dam rady...
- o tym, że już niewiele czasu zostało
- o tym, że boli ścięgno w lewej nodze
- o tym, że zaczyna boleć w prawej
- o tym, że nie dotrę na start na czas
- o tym, że straszny tłum, a ja unikam tłumu
- o tym, że jestem nimi, a ja nie lubię być nimi
- o tym, że to nierówne tempo (nie moje)
- o tym, że ciasno jak cholera i nie da się wyprzedzić tej parki co biegnie trzymając się za ręce
- o tym, żeby nie wpaść na tę babcię przede mną
- o tym, że ja też niedługo będę biec w kategorii babć
- o tym, że trochę ciężko pod górę a jeszcze 2 km do końca
- o tym, że widać już metę a tak naprawdę jeszcze sporo pary mi zostało:)
- o tym, że fajnie jest biegać
- o tym, że więcej nie będę biegać stadnie
- o tym, że znowu najtrudniej założyć buty na nogi, słuchawki na uszy... a potem to się samo płynie gapiąc w niebo:)
Wszystkim, którzy trzymali kciuki dziękuję.





czwartek, 19 września 2013

Horrorrrrr.

Przez 6 lat się bałam. Bardzo się bałam. Tak jak człowiek wybiera się do ginekologa czy dentysty, szuka miliona powodów żeby nie wyjść z domu. Musi zacząć boleć albo co inne żeby się zmotywować. Wmawiałam sobie, że to nic takiego, przecież w konsekwencji (nawet najgorszej) i tak nie ma to wielkiego znaczenia, bo przecież za parę tygodni będzie po staremu.
Najpierw zrobiłam krótki przegląd miejsc gdzie mogę zamówić usługę, w sumie jak na naszą wieś całkiem sporo. Takie najwięsze i najbardziej nowocześnie wyglądające centrum o nazwie Hårologi wybrałam i umówiłam termin za kilka dni i miałam fuksa bo jedno wolne okienko zostało.
Całe szczęście miałam dwa ciężkie dyżury pod rząd to nawet mnie brzuch z wrażenia przestał boleć.
We środę rano ucięłam krótką podyżurową drzemkę, żeby się ocucić do 12.30.
Jakieś koszmary mi się śniły, między innymi że budzę się a na budziku 15.30 (ahhhhh czemuż sen nie okazał się jawą:(
Koniec końców dotarłam na miejsce. Weszłam, zaanonsowałam swoje przybycie i... dowiedziałam się, że muszę jeszcze jakieś pół godzinki poczekać bo jest obsów czasowy. Zajęłam miejsce na skórzanej kanapce i zaczęłam przeglądać ekskluzywne czasopisma od czasu do czasu rzucając okiem na wychodzące klientki. Coraz bardziej gorąco mi się zaczęło robić, ale uspokajałam sama siebie: eeee poproszę tylko o to co już mam tylko skrócić jakieś 2 cm no i kolor absolutnie ten sam (te same pasemka).
W końcu moja kolej. Koleżanka Węgierka opowiadała mi o swojej wizycie, która skończyła się rozstrojem nerwowym koleżanki co zostało stoicko skwitowane przez fryzjerkę: zrozumiałam dobrze od co ci chodzi ale tu się tak nie robi.
Wyłuszyczłam powód mojej wizyty, upewniłam się że zostałam dobrze zrozumiana... wydawało się, że tak i pani zaczęła ciąć.
Gdy sięgnęła po brzytwę aby załatwić tył, poczułam się nieswojo bo Dawid (mój stały fryzjer w Polsce) w życiu się do tego nie posunął. Ok, może kobicie tak łatwiej, pocieszałam się.
Potem już było tylko gorzej co cieniujący ruch nożyczkami tym gorzej i po każdym takim... pytanie: czy tak może być? Nie proszę to dokleić - miałam na końcu języka i płacz na końcu nosa.
W międzyczasie poprosiłam o przycięcie takich wystających z tyłu kłaków ala czeski piłkarz i takiego jednego zawijasa na grzywce.
Dowiedziałam się, że mnóstwo polskich lekarzy przychodzi się do niej strzyc, już nawet nie miałam siły na grzecznościową konwersację, marzyłam żeby było po wszystkim.
Co do koloru pani fryzjerka stwierdziła, że nie ma co szaleć z pasemkami jest ok ( po 3 miesiącach od ostatniej wizyty w Krakowie!!!), niestety nie mogłam się z nią zgodzić więc machnęła tylko odrost, ot tak po całości bez separowania czegokolwiek.
- Napijesz się czegoś? - zapytała jak farba naciągała.
- kawę poproszę
Pociągam pierwszy łyk... i oooooooo ranyyyyyyy.... toż ja lepsze kubki wyrzucam do śmieci a tu w takich poobijanych, że wargi można pociąć klientom podają. Łyk luksusu w wydaniu ferdziańskim!
Całe szczęście już po wszystkim, teraz najgorsze przede mną codzienna stylizacja fryzury na tonach żelu i pianki i jeszcze ten syfny kolor.
Okazało się, że to nie było najgorsze.
Najgorsze zobaczyłam na czytniku karty płatniczej: 1200 koron (600 pln)!!!!!!!!!
Chyba za chwilę pęknę. Muszę wyjść natychmiast...
- Poczekaj chwilę, masz tu jeszcze kartę klienta i pamiętaj zaklepywać termin wcześniej bo zawsze są kolejki.

PS. Wsiadłam do auta, włożyłam kluczyk do stacyjki... i poryczałam się do spazmów.
PS.2. Całe szczęście Tosia się pochorowała i nie musiałam dziś iść do pracy w nowej fryzurze. Poryczałam jeszcze parę razy wcierając wosk stawiający włosy i pocieszam się, że jeszcze tylko 10 myć i farba zejdzie. Ponoć po 20 myciach schodzi.

niedziela, 15 września 2013

September rain.

Czekamy na okno pogodowe. Jest!!! Szybko buty na nogi i gonimy, żeby zdążyć między jedną a drugą chmurą. Granitowymi schodami w górę, są tacy co właśnie po tych samych schodach rowerem w dół. Zamykamy oczy i udajemy, że nie widzimy. Coraz lepiej nam idzie w wycieczkowaniu. Mniej marudzenia, dłuższe dystanse pokonujemy. Zwłaszcza jak motywacja w postaci hand made pizza czeka w domu, no i jeszcze goście przyjdą. Taka lazy niedziela w Lazy Town.


sobota, 14 września 2013

A ja utopię waszą utopie, utopię w potopie...

Pada. Ale chyba już kiedyś o tym było... Tym razem nie ma zmiłuj się, idziemy na piknik i żadnych wykrętów, samiśmy go zgotowali sobie i znajomym! Żeby chociaż 5 minut bez opadów...
Jak mawiają Norwegowie, nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie.
O dziwo dzieci nie protestują, bez szemrania przywdziewają zestaw p-deszczowy (na marginesie sprawy dodaję, że w końcu po kilku latach obecność tutaj nabyłam PIERWSZE nieprzemakalne spodnie:).
Najpierw trochę jedziemy, potem trochę idziemy żeby dotrzeć do jeziora.
Nie jesteśmy sami, wokół pełno krów wyłaniających się z chmur po to żeby za chwilę w nich zniknąć.
Staronorweskim zwyczajem grilujemy parówki (sic!) a dzieci w tym czasie sprawdzają poziom wody w jeziorze i pojemność własnych kaloszy. Taki trochę Pies andaluzyjski: dzieci, chmury, krowy, kupy, parówki ( w sumie grilowane parówki wzbudzają we mnie największe obrzydzenie:).
Jakby nie patrzeć 4 godziny minęły. W drodze powrotnej namierzamy grzyby, których współrzędne podajemy Dorocie: oooooo tam, skocz na tą górkę. Przyjemne to zbieranie grzybów, zwłaszcza jak nie trzeba się samemu schylać:)





czwartek, 12 września 2013

Zdzichu.

Co jakiś czas wracają wspomnienia z odległej galaktyki... zwłaszcza jedna uparta myśl po dekompensującym dyżurze.
Kiedyś, o rany ale ten czas szybko leci, na Izbie Przyjęć szpitala w Chrzanowie miałam przyjemność dyżurowania ze Zdzichem (tak się przedstawił i tak zostało), ortopedą o niesamowitym poczuciu humoru. Znaczy się rzadko spotykanym; przy dużej autoironii posiadał niesamowity dar wrażliwości i taktu dla reszty ludzkości jaka by ona nie była. Szybko został ulubieńcem wszystkich lokalnych niebieskich ptaków, którzy walili bez opamiętania na Izdebkę gdy tylko złamali kod dyżurowy i załapali pewną regularność zdzichowych dyżurów (w każdą środę, załóżmy).
Reguły Oddziału Ratunkowego były jasne, na pierwszej linii ognia stał stażysta i niczym zwrotnicowy kierował ruchem potrzebujących pomocy. Pisał skierowanie do rentgena (chyba, że miał dobre układy z personelem średnim to wtedy tylko stawiał pieczątkę) i dzwonił po mądrzejszego jak nie ogarniał sam.
No więc siedzimy w z zabiegówce z pielęgniarką panią Marysią (wiem, że Chrzanów jest w fan-clubie więc przez pośredników przekazuję pozdrowienia dla pani Marysi) i czekamy na Zdzicha... W międzyczasie wymieniamy przepisy kulinarne, nowinki towarzyskie... pacjent leży na stole... wszystko zgodnie z regulaminem. W pewnym momencie pani Marysia zamiera z przerażenia. Nie wiadomo o co biega.
- O rany, doktorze ale mnie pan przestraszył, nie słyszałam, że pan wszedł...
- Bo, Zdzichu zawsze wchodzi po cichu- pada z off-u.
No i tenże Zdzichu potrafił pięknie rozumieć wyczerpanie dyżurowe młodzieży. Bladym świtem zanim jeszcze słońce zdążyło wzejść, proszony o konsultacje doktor przychodził bez szemrania (czyt. opierdzielania całej reszty świata) załatwiał sprawnie co trzeba i na odchodne dodawał:
- Nie martw się, nawet najgorszy dyżur się kiedyś kończy:)
I jak tu było go nie kochać?!
Tę maksymę powtarzam sobie za każdym razem jak dostaję telefon w środku nocy/nad ranem i system operacyjny w głowie nie chce zaskoczyć...
PS. Niestety nie ma Zdzicha,  już dawno chodzi po cichu tam wysoko w niebie... Odszedł też bezszelestnie, po prostu się nie obudził. 

sobota, 7 września 2013

Enzo płetwy.

Biegać, skakać, latać, pływać...
Według rady doktora Paj Chi Wo to recepta na długowieczność w dobrym ciele.
Mądrości doktorów Wschodu trzeba słuchać zwłaszcza jak się jest doktorem ze wschodniej Europy na występach gościnnych w północnej jej części.
Pierwsze trzy dyscypliny zaliczone, kolej na następną.

Najpierw odpowiedni naciąg (żeby linka utrzymała halibuta).


 W międzyczasie przeszło kilka chmur...



Kolejny (niełatwy) krok, naciąg pianki na korpus i członki...


 Teraz to już bajka, zostały płetwy i rękawiczki do przywdziania ( z 20 kg ołowiu za pasem).


No, i teraz możemy kręcić film...