niedziela, 30 października 2011

Warsztaty terapii zajęciowej.

Niedziela koniec szychty. 
Pada.
Podczas deszczu dzieci się nudzą...
Starzy z resztą też.
Zajmujemy się tym co każdy z nas najbardziej lubi...







|

A w tym samy czasie, gdzieś na boczku Kuba nawiązywał pierwsze znajomości z kuchnią japońską.



Tymczasem piętro niżej, ja sprawdzałam twardość materaca i miękkość kołdry w łóżku.
Po paru godzinach dzieci znowu w natarciu:





No może dość na dziś.


Dobranoc.
Jutro kolejny dzień z życia Iwana Denisowicza. Vakt.

czwartek, 27 października 2011

Zasada numer 6.

Droga z pracy. Pierwszy raz w historii olimpiady bez bólu barków i karku, które ciągle spinam.
W końcu pojęłam zasadę numer 6.










"Właśnie trwa spotkanie dwóch szefów firmy, gdy nagle krzycząc i wygrażając pięściami wpada pracownik Szefa nr 1. Szef nr 1 mówi:

-Proszę sobie przypomnieć zasadę nr 6.

Na to mężczyzna natychmiast przeprasza i wychodzi.

Całe zajście powtarza się jeszcze dwukrotnie. Szef nr 2 w końcu pyta, na czym polega zasada nr 6.

-Miej trochę dystansu do siebie- odpowiada szef nr 1.

-Świetna zasada! A jakie są pozostałe?- pyta szef nr 2.

-To jedyna zasada- odpowiada szef nr 1."

Jakie uczucie ulgi, jeśli nie myśli się co ten inny sobie może pomyśleć. 
Polecam.
Arleta. 
 
 


środa, 26 października 2011

Komu bije dzwon.

Znowu widzę wschód słońca, znowu udało się doczekać do końca...dyzuru.
Flashback z byłego wcielenia.
Dyżur w pogotowiu. Nocna wizyta. Powieki na zapałki...
Kierowca karety zagaja:
- pani doktor, a opowiadał mi kolega, że ostatnio jechał z jedną doktórką w nocy na wyjazd i jak wpadła do karetki bez makijażu to "jażem się wystraszył!".
-Jezu, pomyślałam sobie, mam nadzieję, że nie o mnie chodziło.
Dziś rano kątem oka (przecież mam kąt oka to widzę) zerknęłam do lustra, i... jażem się wystraszyła.
Buty na nogi i w las.









Pozdrawiamy cieplutko.
Arleta&Freye.

wtorek, 25 października 2011

Vakt.

Dyżur. Z czym mi się kojarzy to słowo?
Tan Kultu oczywiście. Pracujesz dla faaaaaabryyyyyykiiii...






(spodnie dla przyszłych mam, różne rozmiary).

...Dzień i noc.
Dzień i noc.
Dzień i noc.
Noc i dzień...

poniedziałek, 24 października 2011

Tosia gjør lekser.







Tosia odrabia lekcje. Nie mamy zarzutów co do efektu końcowego. No to czego się czepiamy? 
Czasu, w którym proceder ma miejsce. 
Dzięki metodom operacyjnym stosowanym przez latorośl można by opracować warsztaty szkoleniowe pt. Jak się terroryzuje terrorystów? 
Na pewno duże wyzwanie w treningu mojej cierpliwości.
Pozdrawiamy cieplutko. 
Arleta&Freye.

niedziela, 23 października 2011

Praca u podstaw.


Gadaliśmy ostatnio z K. o tym, co będziemy robić na emeryturze.
Powiedział, że jego rodzony teść przeszedł w stan spoczynku bez bólu, a pytany przez znajomych jakie ma plany, odpowiedział, że zamierza popracować nad własnym charakterem, a do zrobienia jest sporo.
Bardzo urzekło mnie to zdanie i noszę go w tyle głowy.
Po co czekać do emerytury, zaczynam z mety.
Cierpliwości uczyć się każę.
Powinnam unikać roznosicieli stresu.

"Są takie osoby, których samo pojawienie się powoduje stres u innych ludzi i zepsucie dobrej atmosfery. To są właśnie roznosiciele stresu.
Takiego roznosiciela stresu charakteryzuje:
Głos – szybki, pod presją, zgrzytliwy.
Postawa ciała – komunikuje agresję (machanie rękami) lub też obronę (skrzyżowane ręce na klatce piersiowej).
Zaciskanie dłoni.
Przeklinanie.
Mówienie przez innych w czasie rozmowy.
Drażniący śmiech.
Niezmienne, agresywne opinie.
Szybkie mruganie oczami.
Wzdychanie.
Cienie pod oczami.
Kiwanie głową.
Nadmierne pocenie się.
Stukanie palcami.
Nerwowe ruchy.
Szybki chód.
Szybkie zjadanie posiłków.
Częste sprawdzanie godziny.
Tendencja do poganiania, gdy ktoś coś mówi, przez wtrącające komentarze.
Mówienie lub też słuchanie z ciągłym skanowaniem pokoju oczami.
Unikaj roznosicieli stresu jak tylko to możliwe, gdyż stres jest „zaraźliwy”.
Ty także możesz być roznosicielem stresu. Odnieś się do powyższych punktów i oceń siebie. Albo najlepiej spytaj inną znającą Cię dobrze osobę o ocenienie Ciebie. Sam bowiem możesz być mało obiektywny."

Uppps, no i wyszło szydło z worka. Kiepsko z tą punktacją. Faktycznie do zrobienia sporo.
A "cierpliwość to coś, co podziwiasz u kierowcy jadącego za tobą, a nie przed tobą."
Mądrość z książki "Potęga cierpliwości" M.J. Ryan, którą z czystym sumieniem polecam.
Dobranoc.







sobota, 22 października 2011

Co zawdzięczam Banksy'emu.

-Co to za obrazek?- zapytałam najlepszego z teściów, celując wskazicielem w kierunku ramki, najbardziej po prawej tuż nad jego łóżkiem. Wisi tam cała masa różności. Muzeum Przypkowskich może spuchnąć z zazdrości jeśli chodzi o kolekcję osobliwości w pokoju dziadka Krzyśka. Zamiast opisywać to tam jest, łatwiej jest napisać czego nie ma.
-Aaaaaaaa bo ja wiem. Szedłem ulicą, zobaczyłem za szybą, spodobał mi się to kupiłem, oprawiłem i powiesiłem. Kiedyś Piotruś od Isi też się przyznał, że w ten sam wzorek go nabył ale mu zginął podczas tułaczki. Chciałem mu dać ale przyznał, że nie ma śmiałości odebrać to wisi dalej. A co chcesz go???
-No pewnie!- pomyślałam,
-Nieeeee. I tak nie możemy niczego wieszać na "wynajmowanych" ścianach- zełgałam jak pies.
I obrazek został w spokoju w pokoju na swoim miejscu.
No i jak go rozgryźć, kto go namalował i kiedy? Lata 20-ste? 60-te? I gdzie go dostać. W geesie w Førde, raczej małe prawdopodobieństwo.
Na pewno przyjdzie kiedyś do mnie. Kwestia czasu.
Na razie zapominam o parze tańczącej nad brzegiem morza, śród burzowych chmur. Ona w długiej czerwonej wieczorowej sukni z głęboko wyciętymi plecami, boso stąpa na palcach, on w smokingu, obuwie posiada. Stojący obok kamerdyner i pokojówka próbują osłonić ich od deszczu parasolami.
Przeskok do street artu.
Był Dolk&Pøbel w barwach Norwegii no i Banksy reprezentant Union Jack.
Skąd wśród 60 tysiąca myśli pojawiających się (wg. fachowców) każdego dnia wysupłałam Banksy'ego?
Bardzo prosto: padało, bardzo padało, ukryłam się w sklepie (chyba o tym było), chętnie bym coś tu kupiła bo fajny skandynawski design ale... nie do końca przekonujący. Ozdoby świąteczne z papieru, wycięte ptaszki, serduszka, gwiazdki naklejone na lniany sznureczek. Papier jakiś taki blady mi się wydał. Jak Święta, to zdecydowane kolory! Bardziej pasowałby papier w łowickie wzory (jest coś takiego, wie ktoś?).
Noszę różne obrazki w głowie. W sklepie wrócił ten.


No więc ukradłam pomysł na ozdoby choinkowe.
Banksy zainspirował mnie znowu. Ciekawe co u niego słychać, pomyślałam sobie googlując w grafice, parę godzin później.
Iiiiiiiii.... NIE, TO NIEMOŻLIWE!
Bansky dobrał się do mojego obrazka!


Zostawił klucz. Dziękuję panie Banksy.
"Śpiewający kamerdyner" Jacka Vettriano jest mój. Czeka spokojnie na odbiór.



Wszystko jest kwestią czasu, jak wspomniałam.
PS. A z googlowania wyszło jeszcze, że Bansky popełnił film w ubiegłym roku Wyjście przez sklep z pamiątkami. Kwestia czasu...

piątek, 21 października 2011

Evalueringsskjema.



Ostatni dzień kursu z ultrasonografii. Piszemy test końcowy i jeszcze ankietę podsumowującą (evaluerinsskjema). 
Z góry patrzy na nas Gerhard Armauer Hansen (5x3m) ten od prątka, nie mylić z prątkiem Kocha co wywołuje gruźlcę (p.Hansena robi trąd)
Ostatnie pytanie ankiety: czy coś jeszcze chcesz dodać od siebie odnośnie kursu?
Tak, zdecydowanie chcę coś powiedzieć... ale norweskiego mi zabrakło. 
Kurs o najwyższym standardzie kształcenia sponsoruje na spółę szpital (opłata za uczestnictwo i wyżywienie, nie dotyczy alkoholu) i izba lekarska (bilety na każdy rodzaj komunikacji, również lotniczą i noclegi w hotelu).
Wcześniej dostajemy mailem grafik wykładów i plan dotarcia do szpitala Haukeland (czyt. kliniki w Bergen).
Kurs ma swojego prowadzącego, który czuwa aby wszystko odbywało się zgodnie z rozkładem jazdy. Zapowiada mówców, pilnuje żeby nie przedłużali bo tu właśnie pora lanczu się zbliża i takie tam.
Faktycznie, żadnej wtopki i jednocześnie przyjazne człowiekowi. Są wśród nas dwie mamy karmiące. W czasie przerwy (lub wykładu) tatusiowie dostarczają zainteresowane laktacją oseski co nikogo to nie dziwi.
Najdłuższa przerwa (koło godziny) to lancz, dla wyznawców różnych religii (sic!). Do wyboru koszer, non-koszer, vege.
Dzisiaj cztery wykłady i egzamin testowy: prowadzący proponuje abyśmy zaczęli rozwiązywać sami, jeśli nie wiemy to możemy skorzystać z zeszytu kursu albo ostatecznie konsultować się z sąsiadem byleby nie przeszkadzać innym.
Przed drugą kończymy. Gonimy do hotelu po walizki, potem na dworzec autobusowy i do domu, do domu, do domu.
PS. Jeśli chodzi o życie hotelowe, na razie passssss! Jak powiedział Krzysztof Materna o zespole Szkwał to samo mogę powiedzieć o hotelowej jajecznicy na bekonie.
Pozdrowaśki.

czwartek, 20 października 2011

Polowania na Dolka.

Jest taki pan o pseudonimie Dolk, który maże po ścianach i murach. Jeśli robią to dzieci, dostają po łapach.
Dolk przeciwnie, dostaje za to duuuużo pieniędzy i nosi nazwę artysty ulicznego. Zaczynał wtedy co Banksy ganiał ze sprayem po Londynie.
Ma jeszcze kolegę o ksywce Pøbel, który mu pomaga, bynajmniej nie charytatywnie. Tego drugiego ciągnie bardziej do opuszczonych hytt na Lofotach.
Pierwszego namierzyłam osobiście na murze w Bergen, a drugi został zalepiony popularnorozrywkowym plakacikiem tuż na metalowej skrzynce przed wejściem do mojego hotelu:)





A to nie wiem, który z chłopaków zmalował.
Jeszcze krótka rundka po mieście i jutro do domu.

Posted by Picasa

środa, 19 października 2011

Przebudzenie.

7.30 w zatłoczonym autobusie miejskim kręcącym wiraże starymi jak świat uliczkami. Pasażerowie utopieni we własnych myślach, tak naprawdę to pewnie śpią z otwartymi oczami, jak ja.
Stop, kolejny przystanek. Sceneria wokół przypomina badanie tomograficzne, obraz niby ostry ale jakieś taki ciemnoszary. Dobrze, że nie pada.
Dziwny magnes przyciąga oczy na wieeeelki ledowy monitor za szybą budynku, zaraz za przystankiem.
Zmieniające się zdjęcia. Szukam w głowie wg jakiego klucza są wybrane. Kolory ciepłe brązy, żółcie, pomarańcze. Przedstawiają wnętrza, malarstwo, rzeźby. Podobają mi się. Pewnie galeria. Wtem...
pang! MOJA UKOCHANA RZEŹBA Z OSLO! Tuż przed wejściem do Instytutu Onkologii Szpitala Ullevoll stoją ona i on spleceni. Ale jak spleceni. Gorąco się robi na sam widok. Nawet nacisnęłam spust migawki ale... szkoda gadać! Wyglądali zupełnie inaczej. Może nie życzyli sobie natrętnego podglądania.
Skąd się tu wzięli i po co, dlaczego akurat dzisiaj?
Autobus ruszył i wszystko wróciło do normy, szarówa za szybą,deszcz...
Warto było dziś wstać dla takiego przebudzenia.
Po wykładach idę do sklepu fotograficznego kupić nową kartę pamięci.
Z głupia frant pytam czy mają już Nikona 1? Miły pan zachwala go pod niebiosa (mimo, że jeszcze nie dotarł na półkę sklepową). Wdajemy się w dysputę o wyższości/niższości (niepotrzebne skreślić) Nikona1 nad lustrzanką Nikon 3100 (właściwe podkreślić). I tu następuje scena jak z filmu: rzucam uwagą, że lustrzanka w czerwonym kolorze jest zdecydowanie w moim typie. Na co miły pan wiotczeje niczym trafiony strzałą z kurarą, kolana zginają mu się w zawiasach.
Oho, myślę sobie, za chwilę jak porazi mu mięśnie oddechowe będę zmuszona do udzielenia pierwszej pomocy. Przypomniawszy sobie, że w nowym wcieleniu jestem radiologiem a nie ratunkowcem porzuciłam szybko ten plan. Najwyżej pyknę mu pośmiertnego rentgena:)
Całe szczęście doszedł do siebie sam i stwierdził, że takiego kryterium wyboru aparatu jak żyje nie słyszał.
Skoro do tej pory wybierałam kolor aut pod kolor pomadki to dlaczego inaczej miałoby być z aparatem?
Warto było dziś wstać...



wtorek, 18 października 2011

Bergen bis.

Pierwszy dzień kursu w Bergen. Szpital kliniczny, parter. Wystawa zdjęć tutejsze klimaty.



"Kenneth Sivertsen ratował się przed obsesją śmierci napisaniem mszy dla zmarłych trzy lata przed własną".

Lunsjpause. Widok z kantyny na taras na dachu.

Jednak jestem czarownicą. Jeden z kursantów nie mógł zdecydować się na jaki owoc ma ochotę. Wybór był całkiem spory. W myślach podpowiedziałam: weź ananasa! co też uczynił:)

Runda po mieście. Førde w porównaniu z Bergen to Jamajka.

Ukryłam się przed deszczem w takim jednym skandynawskim dizajnerskim sklepiku, gdzie "projektanci spotykają się z naturą". I.... zobaczyłam siebie na zdjęciu, za parę lat.


Kto wie kim była pani Armi Ratia? Bez googlowania!
Następna podpowiedź:


Brawo dla tej pani co powiedziała Marimekko.
Tak dla ścisłości kwiatowy wzór znany na całym świecie nie został wymyślony przez szefową, co to wyleguje się w hamaku bo się napracowała tylko Maiję Isolę, uczennicę.
Fińska potęga, wszystkomająca marka wzornictwa przemysłowego, architektury, mody...
Rozpoznawalna z marszu.
Wieczorem kolacja z norweskimi kolegami radiologami.
Przekablowuję jeden z wątków: 
-mój szwagier z siostrą zaczęli przygotowywać się do maratonu
-mój brat też, sądzę, że to kryzys wieku średniego.
-a ile ma lat, zapytałam nieśmiało
-30
- oooops! (to nie wyrwało mi się z jęzora ale przynajmniej wiem, że nie tylko mnie dopadło:)
Dobranoc.