wtorek, 18 października 2011

Bergen bis.

Pierwszy dzień kursu w Bergen. Szpital kliniczny, parter. Wystawa zdjęć tutejsze klimaty.



"Kenneth Sivertsen ratował się przed obsesją śmierci napisaniem mszy dla zmarłych trzy lata przed własną".

Lunsjpause. Widok z kantyny na taras na dachu.

Jednak jestem czarownicą. Jeden z kursantów nie mógł zdecydować się na jaki owoc ma ochotę. Wybór był całkiem spory. W myślach podpowiedziałam: weź ananasa! co też uczynił:)

Runda po mieście. Førde w porównaniu z Bergen to Jamajka.

Ukryłam się przed deszczem w takim jednym skandynawskim dizajnerskim sklepiku, gdzie "projektanci spotykają się z naturą". I.... zobaczyłam siebie na zdjęciu, za parę lat.


Kto wie kim była pani Armi Ratia? Bez googlowania!
Następna podpowiedź:


Brawo dla tej pani co powiedziała Marimekko.
Tak dla ścisłości kwiatowy wzór znany na całym świecie nie został wymyślony przez szefową, co to wyleguje się w hamaku bo się napracowała tylko Maiję Isolę, uczennicę.
Fińska potęga, wszystkomająca marka wzornictwa przemysłowego, architektury, mody...
Rozpoznawalna z marszu.
Wieczorem kolacja z norweskimi kolegami radiologami.
Przekablowuję jeden z wątków: 
-mój szwagier z siostrą zaczęli przygotowywać się do maratonu
-mój brat też, sądzę, że to kryzys wieku średniego.
-a ile ma lat, zapytałam nieśmiało
-30
- oooops! (to nie wyrwało mi się z jęzora ale przynajmniej wiem, że nie tylko mnie dopadło:)
Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz