wtorek, 27 maja 2014

Wniebowzieci.

Ostatnio zalatana jestem, doslownie i w przenosni. Tym razem Tosia w roli glownej, ja w roli bodyguarda. Lecimy do Torp, tam Tosia zaczyna podroz marzen do Paryza i Disneylandu. Glowna atrakcja jest spotkanie po latach z Sonia, z ta sama Sonia, z ktora zaprzyjaznila sie w Lærdal zaraz po przeprowadzce do Norwegii. Kiedys obie byly miej wiecej podobnego wzrostu krasnoludkami
dzis Tosia siega Soni do ramienia.






niedziela, 25 maja 2014

Tivoli.

To prawda, ze nie chce mi sie gadac (czyt. pisac), a skoro jedno zdjecie zastepuje tysiac slow to prosze bardzo jako ersatz paru tysiecy slow.










Chaos we lbie w wesolym miasteczku moge jedynie porownac z nocnym dyzurem w Haukeland. 4 telefony w kieszeni, jeden pager, ciagle kotos przychodzi i o cos pyta, w tym samym czasie trzeba oceniac zdjecie, zatwierdzac albo odmawiac skierowania... 
Tylko wata cukrowa i pop corn jest poza zasiegiem (ale automat z cola jest).

piątek, 23 maja 2014

Hannibal.

Tosia ma nowy rower, a Stas nowy aparat...  na zebach.
Dzielny byl chlop pierwszego dnia, mimo odklejonego jednego zamka, utraty jednej gumki mocujacej, pooranych sluzowek, bolacych wszystkich zebow, wrednego uczucia niezaspokojonego glodu (nie mogl gryzc bo bolalo)... nie doszlo do samousuniecia zelaztwa.


niedziela, 11 maja 2014

Weekend w Førde.

Pakujemy graty do auta i bierzemy kurs na Førde. Pogoda fantastyczna. Zaczynaja kwitnac bzy przed oknem.
W tak pieknych okolicznosciach przyrody postanawiamy pobyc na dworze:)







piątek, 9 maja 2014

Dialogi na cztery nogi.

Pare dni temu zostala nam przedstawiona nowa kolezanka na oddziale, ktora zostala zatrudniona na roczne zastepstwo, czyli tzw. vikariat.
Na przerwie sniadaniowej Kari (lat miedzy 40 a 50) wyciagnela pudlo z kanapkami i jakby od dawna byla zaznajomiona z mlodziakami, wtracila sie do rozmowy cyklistow.
- Startujecie w rajdzie pod koniec maja?
- Ja startuje, ona sie zastanawia... ale Lena na pewno bedzie jechac bo ma najlepsza z nas kondycje codziennie do pracy przyjezdza rowerem, a jak ma nocny dyzur to przybiega do pracy w ramach odstresowania.
- A jak daleko mieszka Lena, zapytalam z glupia frant.
- Cos kolo 1,6 mili od szpitala.
- A na kilometry ile to bedzie?
- 16 km.
Potem Kari wypytala wszystkich o ich czasy, trasy i takie tam, no i zostala przyjeta do grona swojakow.

Paralelno konwergentny wieczorek zapoznawczy podsluchany (tym razem nie przez nas:) w samolocie linii Norwegian cytuje ninejszym:
- Ja tu panu pomoge z ta torba na polke...
- Dziekuje, Zbyszek jestem.
- Janusz.
- Skad jestes?
- Ja z Sandviki (klasyczna polska odmiana przez przypadki norweskich nazw wlasnych).
- Gdzie lowisz?

Tym razem miejsce akcji na sali interwencji naczyniowych. Dag - radiolog interwencyjny, spekuluje z reszta zespolu czy bergenczyk Carl Espen ma szanse w Eurowizji.
- Eeee raczej nie przejdzie bo taka normalna piosenka, normalny facet.
- Nawet nie za bardzo potrafji spiewac. Nie to co w tamtym roku, Margaret glos miala.
- Nawet nie zartujcie, ze pamietacie piosenke, ktora spiewala - wtracilam swoje trzy øre (tak naprawde ja pamietam tylko jej fatalna sukienke)
- Oczywiscie, zapalil sie Dag. To byla fajna piosenka.
Zrobilo mi sie glupio.
-A wiesz kto Polske reprezentuje?
-Nie mam pojecia.
Wrocilam do domu i sprawdzilam. Zrobilo mi sie jeszcze bardziej glupio. Cytujac klasyka Adasia Mialczynskiego...
Ale szacun dla praczki:)

PS: A Margaret Berger to cos pomiedzy Røyksopp a Sinnead O´Connor.



czwartek, 8 maja 2014

Solenizant.

Dzis Stachu obchodzi imieniny. W ciagu ostatniego roku przerosl mnie chlop o glowe, do kubowej glowy troche mu jeszcze brakuje (ale niewiele).
Nie da sie ukryc, ze jest dorastajacym facetem. 2 tygodnie temu podpisal prawdziwa umowe o prace jako doreczyciel gazet. No moze nie calkiem podpisal bo do tej pory nie znalazl w mailu zalacznika z umowa, poza tym takimi prozaicznym rzeczami to on sie nie bedzie zajmowac. Odbiera prase z umowionego punktu w supermarkecie, robi runde po okolicy, wplaca na podany numer konta kase i reszta go nie obchodzi.
Chcialabym moc powiedziec to samo o sobie, zamiast meczyc bule czy Stasiu zadzwonil, zapytal, wyslal maila.
A jeszcze nie tak dawno stryj mu musial wrogow w grach zestrzeliwac... ehhhhh jak ten czas leci:(






poniedziałek, 5 maja 2014

Lubu dubu...




Ciag dalszy kroniki kombinatu.
Codziennie napotaczam sie na stacje odsluchowa tuz przy wyjsciu glownym kliniki. Rzutem oka konotuje : Lytteposten - stacja sluchu, ros eller ris - pochwala albo rozga (lub ryz w drugim znaczeniu) i numer telefonu.
System myslenia na skroty dopowiada reszte: jak masz klopoty ze sluchem (nie rozoznianiasz ros od ris), zglos sie do nas.
Tymczasem drobnymi literami, jak to zwykle bywa - diabel tkwi w malych literach, chodzi o cos zupelnie innego. Bareja umrlby ze szczescia:)))
" Chcesz nam cos opowiedziec o twoim spotkaniu ze szpitalem?
Mozesz nas zastac pod telefonem we wtorki i czwartki miedzy 11 a 15 lub kiedykolwiek nagrac wiadomsc na automatyczna sekretarke..."

To ja mowilem, Jarzabek Waclaw, trener drugiej klasy.

niedziela, 4 maja 2014

Tozsamosc Bournea.



Zaczynajac prace w kombinacie dostalam karte indentyfikacyjna.
Niby taka zwykla wywieszka ze zdjeciem, imieniem, nazwiskiem, nazwa kombinatu no i jeszcze taki drobny szczegol - chip.
I o ten chip sie rozchodzi. W podziemiach kombinatowego budynku znajduje sie instytucja zakladajaca profile pracownikom i wszczepiajaca chipy. Nawet nie boli. Siadasz na stoleczku, robia ci zdjecie i tyle.
Ale za to potem... Wielki Bratu czuwa, wszystkie ruchy chipu sa rejestrowane. Aby sforsowac wiekszosc drzwi trzeba uzyc karty, dostac znizke w kantynie czy pobrac bialy sort mundurowy - to samo. Z ubraniami roboczymi jest najweselej: trzeba stanac przed sciana z automatami do wydawania i przejechac karta, wtedy na czytniku pojawia sie twoj rozmiar ubrania (oczywiscie zakodowany w chipie) i wystarczy zaznaczyc co chce sie pobrac: np. spodnie plus bluza pluz bialy kitel i enter na koniec. Wtedy system ruchomych wieszakow dostarcza do sluzy wydajacej, tuz przy automacie, zamowiony mundurek i nie poda nastepnego skaladnika zamowienia poki pusty wieszak nie zostanie odwieszony.
Wg regul gry mamy zmieniac codziennie lachy zeby zarazy nie roznosic, a zuzyte wyrzucac do automatu, ktory je rozpoznaje (dzieki wszytym w znacznikom). Na liscie Wielkiego Brata zostaje odhaczone co pobrano, a co oddano.
Trzeba przyznac, ze Haukeland to najabardziej znana mi strzezona twierdza. Aby dostac sie do lozka na nocnym dyzurze (jak ma sie szczescie to tak gdzies kolo 4 nad ranem) czlowiek musi pokonac 7 par drzwi z czego 4 zakodowane. Forsowanie odbywa sie oczywiscie dzieki karcie identyfikacyjnej oczywiscie. Czyli i tak jest latwiej niz miala biedna Catherinie Zeta Jones w "Osaczonych", ktora musiala miedzy pajecza siecia laserowa sie przeciskac.
Ciagle mam oczy okragle z wrazenia jak leciutko rzeczywistosc zaczyna zamieniac sie w wirtualna, sterowana systemem komputerowym. Ciagle ktos gdzies tworzy moj profil (google, spotify, Haukeland, Zalando...) zeby dopasowac zycie do moich potrzeb ale mam przeczucie, ze jest dokladnie odwrotnie. Plan jest zeby dopasowac mnie do systemu, ktory kotos obmysla dla swoich potrzeb.
Tosia ma kolezanke, ktorej tata zajmuje sie wdrazaniem nowych technologi ulatwiajacych zycie staruszkom. Na czym to polega? Zdemencialym dziadkom zaklada sie opaske, ktora jest GPS-em, jesli dziadek wyjdzie i nie umie wrocic to da sie go namierzyc. No takie zycie.