środa, 8 lutego 2012

Syndrom podyżurowy.

Ze dwa tygodnie temu przeprowadzilismy akcje zmiany konta w banku, wlasciwie przeniesienia go z placowki w Lærdal do Førde.
Akcja (jak na nas) przeprowadzona perfekcyjnie, tym razem time management i logistyka z przerzutem dzieci- bez zarzutu.
Czekamy umowieni z pania Anitka na 17 przed bankiem bo formalnie jest juz po godzinach urzedowania.
Dochodzi piata, a pani A. ni widu, ni slychu.
-To moze zadzwonmy do niej? bo mi tu juz wyszystko przemarzlo- zagadnelam niesmialo.
-Powiedziala, ze bedzie, to czekamy- odparl cios Kuba.
Piata dziesiec, stan jak wyzej.
-Kuuuubaaaa... bo ja tu odmrozenia pierwszego stopnia zaliczam....
-Nie mam numeru telefonu...
-ale ja mam IPhone, zaraz zajrzymy do twojej skrzynki mailowej, moze cos popierniczylismy z ta data czy godzina?
17.20
Kuba decyduje sie zaklocic spokoj pani Anitki.
-A bo wiecie, dziecko mi zachorowalo... i samo jest w domu... Zaraz bede.
W koncu wpada spozniona i sorry nas na wejsciu.
No dobra, dobra, zaczynajmy bo nasze dzieci czekaja- poganiam sytuacje.
-No i pani chore dziecko... zamartwia sie Kuba.
-Aaaaa, nie... on to ma od dziecinstwa astme, teraz ma 14 lat, duzy jest to luzikkk...
Ugadalismy co trzeba. I jeszcze zdjecia do nowych kart.
Bierze nas do pokoiku, odpala kompa, aparat. Pyka foty...
Koniec spotkania!
Ufffff, ulga, cos mozemy odfajkowac.
-Wiesz, jakos tak pani Anitka fenotypowo mi nie podeszla, z tipsami, blond odrostami, stringami na wierzchu i diamentem w lewej gornej dwojce.
-No wlasnie to mi sie w niej spodobalo- rozentuzjazmowal sie Kuba.
Moze to pierwsze oznaki kryzysu wieku sredniego:)

Pod koniec ubieglego tygodnia dzwoni pani Anitka do Kuby.
-Wyslij zone bo zdjecie nie wyszlo, powtorzymy.
No i dzisiaj jest powtorka ze zdjecia.
Wchodze do banku z gotowa przemowa co mnie tu przywiodlo.
W progu wita mnie sama pani A. z talerzykiem z kanapkami w reku, bo wlasnie je sniadanie.
-O, fajnie ze przyszlas, powtorzymy sesje zdjeciowa bo na tamtych jakos tak ciemno wyszlas- zagaja, wycierajac z masla palec wskazujacy i kciuka w siebie.
-Ok, to nawet lepiej bo dzis sie przygotowalam (czyt.porzadnie wymalowalam)...
-eeee, nie ma potrzeby, na takim malym zdjeciu i tak nie widac.
-Macie tu moze gdzies lustro?
-Nieeee, a po co?- nie przerywajac sniadania i jednoczesnie ustawiajac aparat podtrzymuje kontakt  przedstawicielka banku.
-No zeby sie przejrzec przed zdjeciem.
-Eeeee, po co... dobrze wygladasz- zapewnia znad wyswietlacza trzymajac ciagle talerzyk z kanapkami.
Ok, spox. Miejmy to juz za soba.

Mam nadzieje, ze tym razem wyszlo dobrze.
No to jeszcze tylko kubeczek sobie kupie, bom se stlukla w pracy, plastycznie cos opisujac wywinelam reka i pol zalogi umoczylam.
-Taki chce! postawilam przed pania sprzedawczynia na ladzie.
-ale musisz niestety kupic caly komplet, razem z talerzykami bo ostatnich szesc nam sie ostalo i na sztuki nie sprzedajemy.
-no ale tu stoi cena za sztuke, a nie za komplet probuje wywinac sie kiepska znajomoscia jezyka.
-niby tak, ale nam sie metek nie chcialo zdzierac. Poza tym bardzo dobra obnizka bo to kolekcja z ubieglego sezonu.
-eeee, to ja sie musze zastanowic.

Po 10 minutach wracam.
-No dobra, biore komplet.
Pani ekpedientka pakujac pokazuje mi denko z nazwa firmy.
-Villeroy&Bosch bardzo dobra niemiecka firma.
-Ooooo, boszszszszsz toz to ja porcelane najprawdziwsza nabylam.
Dobrze, ze bez malowanego wrabka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz