piątek, 18 listopada 2011

Pracowity weekend.

Zaczynam pracowity weekend. Piątek i niedziela na dyżurze, Kuba tak samo.
W związku z wprowadzeniem nowej wersji systemu komputerowego dokumentacji pacjentów będziemy pracować w trybie awaryjnym. Tzn. zamiast dwu powiązanych ze sobą programów będziemy używać jednocześnie czterech osobnych.
Gość odpowiedzialny za komputery na naszym oddziale zostaje czołowym logistą i ma odpierać ataki wszystkich niezadowolonych.
Mój zwierzchnik G. wpada w szał, robi mały łuk histeryczny... po czym puszcza mu afekt, dobrze, że nie zwieracze i przechodzi w tryb awaryjny razem z resztą obsady.
No to zaczynamy.
Ciągle wychodzą jakieś małe niedociągnięcia ale najgorzej nie jest.
G. nie opuszcza mnie do 0.30 dnia następnego i klepiemy opisy klawiatura w klawiaturę, żadnego spychania.
Wieczorkiem wpada stażystka z ostrego dyżuru i pyta czy nie pogadałabym z pewnym pacjentem, polskim pacjentem (nie mylić z angielskim). Wprawdzie ww. twierdzi, że wszystko rozumie ale ona nie jest do końca o tym przekonana.
Oczywiście, dla rodaków pacjentów- wszystko jestem skłonna zrobić. Przecież mamy się wspierać.
Z opisu sytuacji spodziewam się dalszego rozwoju wypadków.
"Wszystko rozumie" ale doktor nie jest przekonany do końca czy został zrozumiany oznacza najczęściej- Nic nie czai!
W przeciwnym razie nikt mnie nie woła do tłumaczenia.
Tym razem rodak, mniej więcej w moim wieku, dokładnie rok młodszy
Przedstawiam mu się grzecznie po polsku, na co pacjent odpowiada po norwesku, że nie muszę tłumaczyć bo on rozumie.
Ok, skoro moja pomoc jest zbędna ulatniam się do swoich czynności.
Stażystka nalega, żebym jednak wytłumaczyła chłopu co i jak.
Dobra, dla rodaka wszystko!
No więc diagnoza jest taka i taka... Proponujemy panu pozostanie w szpitalu przez weekend, żeby podać antybiotyk dożylnie...
Cholera jasna, aleście wymyślili! Nie mogę zostać bo...
Poza tym pany to za sanacji wyginęli więc nie wygłupiaj się z tym panem, skoro tu robisz to powiedz czy nic mi nie będzie do poniedziałku?
No i tenże miły rodak wzbudził we mnie dawno nie zaznane uczucie braku języka w gębie.
Stałam zbarniała nie mogąc wymyślić rezolutnej odpowiedzi poza jedyną jaka mi do głowy przychodziła, autorstwa Wujka Staszka Mistrza Ciętej Riposty.
Nie odważyłam się jednak zacytować.
Swoją drogą na miejscu gościa prosiłabym na kolanach, żeby mnie przyjęli na oddział i od razu zastrzyknęli wszystko co mają na stanie...
Nasz klient, nasz pan!
Opowiedziałam Kubie całe zajście.
Pocieszył mnie słowami:
-Nie przejmuj się w niebie będzie ci zapisane...
-Ale ja nie czekam na zasługi w niebie, potrzebuję ciętej satysfakcji z mety!- wymyśl coś teraz, będzie na zaś.
Jakoś udało się przetrwać do końca.
PS. Dwa dni później okazało się, że część naszej roboty (opisy badań) poleciała bezpowrotnie w kosmos ("niestabilna wersja systemu awaryjnego").

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz