niedziela, 27 listopada 2011

Niedziela.

Pada.
Nudny początek wpisu, prawda?
Po południu mamy z dziewczynami robić pierniki.
Przed południem idziemy we dwoje z Kubą na spacer mimo tego, że pada.
-Nie bierzesz aparatu?
-A mam wziąć?
-Myślałem, że zawsze go bierzesz.
- Ano faktycznie, to biorę.
Fajnie woda wali w rzece, aż zawrotu głowy od szumu można dostać.
Ustawiamy się na moście... i... kupa!
Wszystko białe wyszło.
Chodź już bo mi się nudzi, pogania Kuba.
Ot typowy dylemat towarzysza doli i niedoli fotografującego.


Idziemy do wodospadu i z powrotem.
Rozdzielamy się na podzespoły, żeby uniknąć nudy.
W drodze do domu znowu przedłużam.




A to kompozycją, a to ustawieniami.
W końcu docieramy do mety.
Jak zwykle Wielka Improwizacja (jeśli chodzi o sprzątanie) przed wizytą gości.
Piąta, dzwonek do drzwi.
Zaczynamy zabawę... i mała katastrofa.
Aparat kiepsko znosi próbę crash testu, leci ze statywem na podłogę i wyświetlacz zostaje kaleką.
Szczerze mówiąc jest w agonii.
Reszta wydaje się działać bez zarzutu.
Akcja pierniki przebiega pomyślnie bez zakłóceń ale dokumentacji wizualnej brak.
Btw czy ktoś wie, czy wyświetlacz da się zreanimować (wymienić?)

2 komentarze:

  1. Da się ale godzina pracy serwisanta etc... może nabądź sobie nowy

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaa, taaa
    ale z tym się emocjonalnie jakoś związałam.
    Pozdrowaśki.
    Arleta.

    OdpowiedzUsuń