wtorek, 27 września 2011

Kali.

Dziś znowu dzień po dyżurze.
Program dowolny raczej napięty. Szybki prysznic i makijaż potem do szkoły towarzyszyć Tosi podczas szczepienia.
Chwila przed:


Chwila po:


Zuch dziewczyna! W nagrodę wypasione kredki Faber Castell, Tosi ulubione.
W międzyczasie, tak dla poddjerżania razgawora albo rozproszenia uwagi przeciwnika pani pielęgniarka zaleciła kontrolę przeciwwszawiczą, gorąco polecając najnowszy preparat, jeśli jestem enig (zgodna) co do skuteczności mogę użyć kciuka na fejsie. Mam nadzieję, że nie będzie mi dane testowanie.
Potem szybkie zakupy, które rutynowo w syndromie podyżurowym kończą się zauważalnym drenażem karty płatniczej.
Pomijając spożywczonalia- trochę ubrań dla dzieci i... rękawiczki do biegania dla mamusi. O Buffie na głowę wolę nie pamiętać.
W domu straciłam kontakt z otoczeniem na jakieś dwie godzinki, a potem ognia: obiad w tempie iście olimpijskim,
lekcje z Tosią połączone z trawieniem, następnie Stachu do wozu.
A dokąd?, a dokąd?, przez pola przez las, i spieszy się, spieszy by zdążyć na czas.
Debiut pierworodnego w sztuce walki z kijaszkiem zwanej Kali (nie pytajcie o szczegóły, niewiele więcej wiem).





Dobrze było. Jak tak siedziałam na ławeczce rezerwowych i obserwowałam z offu to miałam takie uczucie, że chętnie sama bym kogoś wyłoiła.
Stachu wrócił podekscytowany, złożył raport dziadkowi, potem Kubie przez telefon.
A ja jak gdyby nigdy nic:" ubierz się w obcisłe bo to warto mieć styl..." buciki na nóżki i w długą. Co mi tam deszcz!
Jeszcze tylko Jan Brzechwa i Żelazny jeż- czytanko na dobranoc dla Tosi i ostatnia fajeczka w dzisiejszym rozkładzie jazdy zaliczona.
I kto tu jest mistrzynią Kali?

1 komentarz:

  1. Bardzo mi się podoba ta ostatnia ramka. Powiem więcej - ja to mam czasem ochotę pospacerować nocą po jakimś ciemnym parku w nadziei, że ktoś mi się pod rękę napatoczy i będę mogła odreagować polityczną poprawność w wychowywaniu dzieci...

    OdpowiedzUsuń