poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Geiranger.

Jedziemy stara droga ze Stryn do Geiranger, gdzie mamy spotkac nasza niemiecka ekipe i razem przeplynac promem fiord.
Znowu zachwyt. Droga, ktora wiedzie gorami, troche innymi niz zwykle (dla nas ma sie rozumiec).
Znowu wodospady, ktore zamieniaja sie w rzeki, znowu soczysta zielen, chmury na blekitnym niebie. Nietrudno popasc w egzaltacje:)










Docieramy do Geiranger i... jakby czlowiek na Krupowki trafil. Tylu ludzi to ja w calej Norwegii nie widzialam, co tutaj na jednej przystani promowej.
- Kuba, ja juz nie chce do Geiranger. I don´t like it!
- Od razu mowilem, ze to kicha.
- Dobra, wygrales :)
 Czekamy... czekamy... za chwile prom odplywa a niemieckich turystow nie ma:( Dzwonia, ze maja problem z wyprzedzaniem sznuru wycieczkowych autobusow na gorskiej serpentynie. Uffff... jak milo slyszec, ze profesjonalistom tez takie rzeczy sie zdarzaja:)))
Koniec koncow sa w ostatniej minucie. Wjezdzamy na prom i syrena trabi tuuuu, tuuuut! Ruszamy. Kto moze i czym moze fotografuje. Szefowie nadal knuja. Jutro rozstajemy sie na pare dni. Oni tym razem na ptasia wyspe, my na surfing.


















1 komentarz: