Pada.
Nudny początek wpisu, prawda?
Po południu mamy z dziewczynami robić pierniki.
Przed południem idziemy we dwoje z Kubą na spacer mimo tego, że pada.
-Nie bierzesz aparatu?
-A mam wziąć?
-Myślałem, że zawsze go bierzesz.
- Ano faktycznie, to biorę.
Fajnie woda wali w rzece, aż zawrotu głowy od szumu można dostać.
Ustawiamy się na moście... i... kupa!
Wszystko białe wyszło.
Chodź już bo mi się nudzi, pogania Kuba.
Ot typowy dylemat towarzysza doli i niedoli fotografującego.
Idziemy do wodospadu i z powrotem.
Rozdzielamy się na podzespoły, żeby uniknąć nudy.
W drodze do domu znowu przedłużam.
A to kompozycją, a to ustawieniami.
W końcu docieramy do mety.
Jak zwykle Wielka Improwizacja (jeśli chodzi o sprzątanie) przed wizytą gości.
Piąta, dzwonek do drzwi.
Zaczynamy zabawę... i mała katastrofa.
Aparat kiepsko znosi próbę crash testu, leci ze statywem na podłogę i wyświetlacz zostaje kaleką.
Szczerze mówiąc jest w agonii.
Reszta wydaje się działać bez zarzutu.
Akcja pierniki przebiega pomyślnie bez zakłóceń ale dokumentacji wizualnej brak.
Btw czy ktoś wie, czy wyświetlacz da się zreanimować (wymienić?)
Da się ale godzina pracy serwisanta etc... może nabądź sobie nowy
OdpowiedzUsuńTaaa, taaa
OdpowiedzUsuńale z tym się emocjonalnie jakoś związałam.
Pozdrowaśki.
Arleta.