Raniutko zanim świt nastał (koło ósmej znaczy się) przybiegłam co sił w nogach po dyżurze, żeby sprawdzić czy Wigilijny Niedźwiedź dotarł pod naszą 2,5m choinkę. Plan był taki, żeby jeszcze Kubę zastać w domu, który miał ratować życia ludzkie od 9.00 w szpitalu.
Oooooooo, ja cieeeeeeee... ale prezentów...- nie mogłam pohamować zdziwienia.
Zero odzewu, Tosia nawet nie drgnęła w łóżku. Ciągnę ją za nogę i nic! W sumie ma dobry sen więc liczyłam chociaż na Staszka.
Też nic z tego.
Dobra koniec przedstawienia, skoro nawet Rafał nie jest zainteresowany prezentami.
Idę kimnąć po dyżurze.
Godzina dwunasta w południe.
Maaaaamaaaa, wstawaj bo trzeba pierniki lukrować, tym razem to Tosia ciągnie mnie za nogę.
-Dżizas jakie pierniki??? Limit piernikowy wyczerpany na ten rok i na hasło pierniki odbezpieczam rewolwer.
-No te co obiecałaś, bo wczoraj tu była Sara i przyniosła mi prezent. I Amnina była też z prezentem i ja też chcę im prezent...
-No dobra tylko mi żółtko wejdzie.
-Nieeee, już wstawaj bo nie zdążymy.
Co prawda to fakt, późnawo zaczyna się robić zwłaszcza, że na czwartą jesteśmy zaproszeni do znajomych na polonijną Wigilię.
Jedziemy z piernikami, skoro projekt domku upadł u podstaw (publicznie przyznaję, że nie miałam z tym nic wspólnego, pomysł był Kuby).
W międzyczasie produkujemy cysternę barszczu dla wszystkich Polonusów, babcia wcześniej wytworzyła ponad 200 uszek z grzybami, a dziś walczy z jabłkowym strudlem.
Prawie, prawie zdążamy na czas.
Bardzo miła imprezka nam się wykroiła z kolędami, wizytą Mikołaja, całowaniem solenizanta Adama...
-Po deserze.
-A kiedy deser?
-A bo co? zapytałam udając głupią (a może nawet nie bardzo udając).
PREZENTY!
Ale chwila, chwila jeszcze zdjęcie pod choinką...
No i jeszcze nastrój...
I jeszcze zdjęcie z babcią...
Jak to dobrze, że są Anioły, ja bym tam wysiadła z tymi prezentami!
A jutro kolejny dzień z życia Iwana Denisowicza...
Foto: Rafał, Tosia i ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz