poniedziałek, 12 grudnia 2011
Nie lubię poniedziałków.
Poniedziałek 12 grudnia. Kalendarz adwentowy odlicza 12 dni do Świąt.
Dziś kolej Kuby.
Ciasteczka zostały rzucone.
W klasyfikacji ogólnej na max. 10pkt. myślę, że 7-8 wyciągnęłam.
Suboptymalny wynik podyktowany resztą ciasta zalegającą w lodówce (ciasteczka cynamonowe) i 2 niezrealizowane projekty w głowie.
Limit czasowy był nieubłagalny.
Dziś trzeba to pięknie spakować i rozdać komu się należy.
Potem odwalić czarną robotę za Aniołka: powijać w papiery, napisać karteczki, przyciąć wstążeczki.
A potem splendor na kogo? Oczywiście na Świętego!
Babcia z Kubą drukują kartki.
Dochodzi trzecia, a ja ciągle niespakowana, bilety niedruknięte... a samolot o siódmej.
Podkręcam obroty.
Kuba podrzuca mnie na lotnisko, a w drodze powrotnej dalej amortyzuje na nartkach, tym razem sam bez dzieci.
Siedzę na lotnisku, samolot do Bergen opóźniony godzinę. Jakaś katastrofa pogodaowa w Oslo, zdezorientowany ruch lotniczy w całej Norge.
Zapomniałam norweskiej komóry z domu.
Cztery szbykie dni w Krakau.
Pozdrawiam.
Arleta.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz