Woda w ocenanach zamiera w bezruchu, żadnych przypływów, żadnych odpływów. Ptakom śpiew grzęźnie w gardłach. Czasowe zawieszenie broni wszystkich wojen świata.
Istnieje tylko przepływ energii w czystej postaci, stan flow.
Wtedy wstępuje we mnie demon obróbki termicznej. I tak z kilkanaście godzin w transie, żadnych bodźców z zewnątrz.
Przypiekania rozżarzoną podkową, roztopiony ołów na powieki, walenie mokrą szmatą w splot słoneczny, pytania: maaaaaaamaaaaaa, gdzie moja kurtkaaaaaaaa?
Nic, kompletnie nic nie docieciera do świadomości.
Na wszystkie takie odpowiedź jest jedna: nie wiem, nie znam się, nie orientuję się. Zarobiona jestem!
Po północy demon ciało opuszcza pozostawiając spustoszenie na polu boju: stosy garów, foremek, blach, mikserów uwalonych wszystkim i wtedy osuwam się z nóg wciągając w nozdrza zapach spalonych ciasteczek cynamonowych.
I tak co roku.
Czy ja to lubię?
NIENAWIDZĘ!
I tu przypomina mi się dykteryjka z czasów studenckich.
Blok kliniczny. Ćwiczenia w klinice chorób metabolicznych. Pani doktor M. zwana Shazą (pamięta ktoś jeszcze kto zacz?) z uwagi na łudząco podobny makijaż, z tą różnicą, że stosowany pozascenicznie.
No chyba, że ktoś uzna życie kliniczne za swojego rodzaju rality show.
Wracając do pani doktor M. nie mając co z nami zrobić wysyła nas do pacjenta żebyśmy trochę w asów wywiadu się pobawili lewatywując stadnie nieszczęśnika intymnymi pytaniami.
Zaczyna się w ten wzorek:
-To jest pan Kowalski, który ma cukrzycę i lubi o niej opowiadać.
Panie Kowalski niechże pan pogada ze studentami.
-Ale pani doktor ja nie lubię...
-Lubi pan, lubi- nie daje mu dokończyć zdania nasza pani doktor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz