piątek, 30 grudnia 2011

Koniec roku.

Ostatnie dni roku. Smęty w pracy. Nikt nie chce się łamać albo operować zwyrodniałych bioder czy kolan.
Odliczamy minuty do wyjścia, bawimy się nowym telefonem dla klientów innej orientacji, jak mawiają zazdrośni.

(foto Sara, IPhone 4S mój)

Czy to właściwie jest telefon, sam Q by go dla Jamesa nie wymyślił.
Dobrze, że mam Staszka w offsecie, bo inaczej siedziałabym i płakała nad użyciem.
Wychodzimy, ostatni raz w tym roku.
Znowu przyszła zima, znowu ładujemy nartki i do wozu!
Hmmm, od kiedy to ja mam Rossignole?
A nawet połowicznie.


Kubaaaaaa, nie jeździ Ci się jakoś dziwnie?




-Tylko się nie ruszać bo będzie długo naświetlane!
-Ile?
-2 godziny.




Jak widać Kuba nie dał rady, 1,5godziny w bezruchu:)
Dobra, udało się.
Obaliliśmy kolejną miejską legendę pt. "w nocy? z kompaktem?? bez lampy???"
Cytujemy za Wilqiem-Złemu tancerzowi prącie w tańcu mrowi.
Pozdrawiamy cieplutko
Arleta i Freye.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz