Po kościele Kuba z Rafałem pojechali złachać się w górki.
No i co z tego, że szalał orkan (nie mylić z Władysławem Orkanem), który wyrywał drzewa z korzeniami, jachty wpychał na suchy ląd parkując pod hotelem albo odwrotnie- zatapiał te lepiej zacumowane (to nie u nas tylko w Molde), pozbawiał prądu całe miasto łącznie ze szpitalem, przerywał sieci- neuronów w mózgu i telefonii komórkowej (do tej pory nie mamy zasięgu).
Nic to, że lało.
Chłopaki poszły.
Ja też poszłam ale odespać czarny orkanowy dyżur.
Koło pierwszej pobudka i zaczynamy nasze ulubione święta z plątaniem się po domu w piżamach, jak za starych dobrych czasów w Rio.
A co robiła Tosia? Ubiegam pytanie cioci Ewy.
A Staś?
A Rafał?
A babcia?
Babcia nam dogadzała, teraz na nią padło z demonem obróbki termicznej:)
A ty?
No ja jak powiedziałam, łaziłam w piżamach,
Goście z Bergen z Martą wpadli na chwilę.
-Przeszkadza Wam, że jestem w piżamie?
-Nie.
-No to fajnie.
I zrobiła się kolejna impreza do jutra.
A deszcz padał i padał...
PS. Do największych strat, które uczynił orkan zalicza się nieobecność "Kevina samego w domu", który szedł w tv ale nie było prądu:(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz