Koniec dyżuru. Czapka na głowę (to taki zwrot retoryczny, zapożyczony z teścia, bo moja głowa dawno już czapki nie widziała) i do widzenia.
Pada ale co tam... jesteśmy nieprzemakalni...
Dziś wszystko mi się podoba, znowu bujanie w obłokach. Najpierw Stavanger, potem ruchem konika szachowego Kraków-Warszawa-Budapeszt- Katmandu- Katar... i za chwilę w drugą stronę.
Poza tym przychodzą goście na obiadek, a to u nas świętość.
Po odfajkowaniu zakupów zalegam w kuchni. Demon obróbki termicznej znowu miał mnie w swoich mackach.
Trzy obiady plus deser, jak po dyżurze, to tylko sama sobie mogę pogratulować.
Zanim goście dotarli z pięć razy dzowonek do drzwi dawał o sobie znać i za każdym razem ta sama odpowiedź:
-Nie ma, sprawdź na trampolinie.
O mały włos Asia i Łukasz usłyszeliby to samo.
No i tak układając sztućce i serwetki na stole, westchnęłam:
Jednak wróciło, moje ulubione życie aniołów, bliskie ideału.
Brakuje tylko wielkiego tarasu, z wielkim parasolem, słońcem , wielkim stołem i naszymi ulubionymi gośćmi wokół.
Ehhhhh, marzenia.
Zasiedzieliśmy się dobrze, szybko zleciało.
Na do widzenia Łukasz napomknął, że zostawił płytkę ze zdjęciami...
Dziękujemy -zdjęcia bardzo nam się podobały.
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia - szczególnie latające dziewczyny rodem z Matrixa :-)
OdpowiedzUsuńMoj faworyt to Kuba pouczajacy Batmana jak ma latac:)
OdpowiedzUsuń