poniedziałek, 26 marca 2012

Miasteczko Dhulikhel.

Miasteczko Dhulikhel jest takim miasteczkiem jak... miasteczko Bełz.
"Łagodny świt,
w zwyczajnych dni rytm..."
Mamy poznać Nepal nieturystyczny (a nie jesteśmy w gruncie rzeczy turystami?) stąd miasteczko Dhulihel-Bełz.
Klimat niezwykłej (dla nas) zwyczajności wciąga od razu niczym wir w rzece.
I co z tego, że nie znamy nepalskiego?

- Zrób mi zdjęcie, proszę.
- Skąd znasz polski?
- Nie znam, mówię po nepalsku. Nie zauważyłaś?
- Faktycznie.
(I tu sama się cisnęła scena z "Ghost dog" z garniturem i jamajskimi krawcami...)


- Proszę bardzo.
- Dziękuję. A możesz mi zrobić jeszcze z bratem?
- Ok, przyprowadź go. Będzie zdjęcie.


- A wiesz, jeszcze mamy starszą siostrę. Chodzi do szkoły. Zaraz będzie wracać.
  Ooooo właśnie idzie z dziewczynami, bo wiesz one mają takie ładne ubrania. Też takie                              
  kiedyś dostaniemy.


Potem jeszcze chłopczyk co to się wstydził i koniecznie chciał z mamą...

...i dziewczynka, też z mamą...



Coraz głębiej wdeptujemy w miasteczko.
Nagle znajomy głos wśród tłumu młodocianych zachodzących
się śmiechem.


 - Mister Pol Hogan...


- Nie, nie... nie tak....- wszystkie kręcą z dezaprobatą głową i ryczą ze śmiechu.



- Mister Hul Hugen!


- Lepiej...
Michał kupił całe towarzystwo swoją doskonałą znajomością strong menów.
- Ty Michał, przecież my też mamy naszego strong mana- Mistera Dejwida.
- Faktycznie, dawać tu Dawida to im oczy z orbit wyjdą. Dawid pokaż na co nas stać!






I dla tej miny warto było!



Każdy chce przybić piątkę z Mister Dejwidem.



 - Dawid przyznaj szczerze, czy Iwonka na widok Twojego bicepsa też tak reguje?
- Już dawno nie, niestety.



Nasi nowi znajomi towarzyszyli nam cały czas w zwiedzaniu, zaciągając w niedostępne dla turystów zakątki i zaprzyjaźniając z resztą krewnych i znajomych.







- Chodźcie tu, pokażę wam taką świątynię, która ma kilkaset lat.


- Tylko nie mów, że będziecie tu piłkę kopać.
- Kobieto, inne myślenie. Zniszczy się to zbuduje się nową. Żadnej instytucji ochrony zabytków. Po co?
No i poszedł międzynarodowy mecz. Oba kraje wystawiły swoje drużyny śmierci:




Ostro było. Wygraliśmy 2:1. Trzeba przyznać, że przeciwnicy grający w klapkach Kubota zrobili na mnie duże wrażenie determinacją.



W końcu na zdjęciach pojawił się Janusz (pierwszy od prawej w górnym rzędzie), wyznawca Tomasza Tomaszewskiego i jego reportażowej szkoły fotografii.
Na koniec autochtoni wykonali dla nas pokaz streat dance.
Obawialiśmy się, że sobie kręgosłupy połamią robiąc pady na goły beton.
Całe szczęście Budda czuwał i obyło się bez katastrofy.
Ostatnie foty:




I do knajpki na lokalne specyjały: takie kuleczki ulepki- gulab jamuny do tego herbatka ulepek koniecznie z mlekiem, wszystko to podane na równie lepkim stole:)
Nikt nie marudzi, wszyscy zadowoleni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz