Dziś zdecydowany niefart. Próbuję zamienić jeden (słownie: JEDEN!) dyżur. Taki zwykły nieświąteczny, malutki dyżurek.
Grzecznie zapytuję każdego z kolegów asystentów czy nie dał by rady?
-Wiesz muszę zapytać żony bo ona u nas planuje.
-Mam wtedy wolny weekend więc nie pasuje.
-A wyjeżdżasz gdzieś wtedy?
-No nie ale się nie praktykuje w wolnym tygodniu.
-???
-No dobra zapytam żony
Jeśli któryś jeszcze użyje żony jako tarczy przeciwrakietowej, nie zawaham się sięgnąć po broń masowego rażenia (egenmelding takie zwolnienie, które samemu się ordynuje bez fatygowania doktora. 14 dni w roku przysługują i nie dłużej niż 3 dni pod rząd).
Gunnar został, nie ma żony ani dzieci więc trudniej z wykręcaniem.
-Sprawdzę w domu to wyślę ci esa.
Mam nadzieję, że jego mama się zgodzi.
Nie może mi się w głowie pomieścić, że nie dalej jak dwa dni temu zgodziłam się na niezbyt wygodną dla mnie zamianę bo koledze zależało.
Różnice kulturowe wychodzą. Nie ma naginania się. Pasuje-ok, nie pasuje-nie wyskakujemy z portek.
Żadnych długów wdzięczności.
Jedziemy z Martą na nartki.
-To co 5km?
-Marta, jak nikt mi tu po drodze nie będzie marudził to nawet 13km trzasnę.
-Obiecuję nie marudzić.
Po pierwszej rundzie:
-To co jeszcze 2km?
-Bierzemy trójkę skoro nikt kiszek nie czyści.
Po ośmiu kilometrach puścił afekt.
Po południu sporty z podziałem na role: Staszek na kali, my z Tosią na basen.
Niefart przypomniał o sobie- zapomniałam torby z moimi rzeczami.
No dobra, połazimy dookoła pływalni, pykniemy Tosię nurkującą pod wodą...
I już takie ładne ujęcie z zielonkawą wodą... fajnie dobrana klisza do aparatu...
podchodzi pan ratownik informując, że jest zakaz fotografowania.
Sorki, zdjęcia nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz