Podczas pobytu mam nieustannie wrażenie, że jesteśmy na planie filmowym Federico Felliniego i właśnie kręcą remake Rzymu.
W oryginale z 1972 r. pada takie zdanie:
- znowu będzie pan przedstawiał Rzym jako sympatyczne i niechlujne miasto...
No i coś w tym jest:) Nieład nie oznacza brudu na ulicach tylko totalny chaos, przemieszanie wszystkiego ze wszystkim, jednak układu który funkcjonuje znakomicie!
Nie ma ścisłych ulic i chodników, jedno jest jednocześnie drugim. Przechodnie, zwiedzający, auta, skutery co chwilę zmieniają wzajemną trajektorię. Nikogo nie dziwi zostawianie auta na środku wąziutkiej uliczki z włączonymi światłami awaryjnymi, bo właściciel wyskoczył właśnie coś załatwić. Mandatu i tak się nie dostanie bo sytuacja jest nierozwiązywalna. Trzy razy za dużo aut w stosunku do miejsc parkingowych. Dlatego istnieje duża symbioza i tolerancja między pieszymi a zmotoryzowanymi bo każdy może być jednym i drugim na zmianę:)
Mimo, że jesteśmy po szczycie sezonu turystycznego tłumy turystów obecne są wszędzie.
Zaczynamy zwiedzanie od Colosseum. Piszą, że amfiteatr mógł pomieścić do 50 tys ludzi. Podejrzewam, że teraz w ciągu godziny zwiedzających może być jeszcze więcej. Zaniżamy statystykę, nie wyjdziemy przed upływem godziny. Mowy nie ma, zapłaciliśmy za wstęp, przewodnika słuchawkowego, to nie wyjdziemy stąd po dobroci póki nasz człowiek nie wysłucha wszystkiego do końca, skoryguje błędów merytorycznych i językowych, nie dokona porównania translacji we wszystkich możliwych językach. Reszta w tym czasie knuje różne zbrodnie. Jak na przykład zepchnąć ten mikrotłumek na pożarcie lwom.
W międzyczasie załapujemy się na kilkakrotne urwanie chmury. Ale co tam, zapłacone!
Następnego dnia okazuje się, że w bilety inkludują zwiedzanie Forum Romanum i są ważne przez dwa dni. O fortuna! jakiż to dzień szczęśliwy, gonimy, gonimy... tym razem Kuba nanosi poprawki na zakupiony dzień wcześniej egzemplarz przewodnika po polsku. Odzywają się geny architektoniczne. Coś jak w tej łamigłówce - znajdź 10 szczegółów, którymi różną się rysunki poglądowe i oryginał. Znowu świat został naprawiony, a może tylko skorygowany:)
Już wiemy, że nie uda nam się zobaczyć miasta bez względu jak długo byśmy tu nie bawili (czyt. jak długo ciocia Donatka i Pino są w stanie nas znieść). Decydujemy się na objazdówkę double deckiem.
Fajne chmury widać... do momentu oberwania jednej z nich:)
Z rzymskich atrakcji - ciocia zabiera mnie na Traviatę, w której gra na wiolonczeli. Ehhhh, światowe życie:)
A następnego dnia ja zabieram się do fryzjera, niczym Audrey Hepburn w Rzymskich wakacjach.
No może trochę inny look ale wrażenie jest podobne.
Mój mistrz grzebienia przypominał torreadora, jak zakładał rękawiczki przed nałożeniem farby (palcami, żadnych tam pędzli czy grzebieni) obawiałam się czy dobrze trafiłam i przez przypadek nie dojdzie do badania per rectum. Teatralność ruchów mnie uwiodła. No i jeszcze ten fotel z masażem pleców podczas mycia głowy, mmmmmmm.
Ostatecznie nie zaprosił mnie na tańce nad Tybrem :(
Z ciekawostek dropsa, Anula mieszka właśnie na via Margutta, parę bram dalej od mieszkania Joe Bradleya, dziennikarza granego w Rzymskich wakacjach przez Gregorypka.
Z resztą ulica jest ulubioną przez artystów. W tej samej klatce co Anula mieszkał Fellini i Gulietta Masina.
Co roku, w październiku malarze wystawiają swoje dzieła prosto na ulicy i tak się szczęśliwie złożyło, że właśnie wtedy kiedy my tam byliśmy.
Zaczęło się Fellinim i Fellinim kończę wpis. Przechodząc obok muzeum figur woskowych zatrzymaliśmy się przed witryną aby obejrzeć "przejazd" na taśmociągu papieży i nie mogłam się powstrzymać przed atakiem śmiechu po skojarzeniu ze sceną z "Rzymu" - pokaz mody kościelnej:)))
Kto nie widział - muuuuuuuuusi koniecznie 1:32 min.
W oryginale z 1972 r. pada takie zdanie:
- znowu będzie pan przedstawiał Rzym jako sympatyczne i niechlujne miasto...
No i coś w tym jest:) Nieład nie oznacza brudu na ulicach tylko totalny chaos, przemieszanie wszystkiego ze wszystkim, jednak układu który funkcjonuje znakomicie!
Nie ma ścisłych ulic i chodników, jedno jest jednocześnie drugim. Przechodnie, zwiedzający, auta, skutery co chwilę zmieniają wzajemną trajektorię. Nikogo nie dziwi zostawianie auta na środku wąziutkiej uliczki z włączonymi światłami awaryjnymi, bo właściciel wyskoczył właśnie coś załatwić. Mandatu i tak się nie dostanie bo sytuacja jest nierozwiązywalna. Trzy razy za dużo aut w stosunku do miejsc parkingowych. Dlatego istnieje duża symbioza i tolerancja między pieszymi a zmotoryzowanymi bo każdy może być jednym i drugim na zmianę:)
Mimo, że jesteśmy po szczycie sezonu turystycznego tłumy turystów obecne są wszędzie.
Zaczynamy zwiedzanie od Colosseum. Piszą, że amfiteatr mógł pomieścić do 50 tys ludzi. Podejrzewam, że teraz w ciągu godziny zwiedzających może być jeszcze więcej. Zaniżamy statystykę, nie wyjdziemy przed upływem godziny. Mowy nie ma, zapłaciliśmy za wstęp, przewodnika słuchawkowego, to nie wyjdziemy stąd po dobroci póki nasz człowiek nie wysłucha wszystkiego do końca, skoryguje błędów merytorycznych i językowych, nie dokona porównania translacji we wszystkich możliwych językach. Reszta w tym czasie knuje różne zbrodnie. Jak na przykład zepchnąć ten mikrotłumek na pożarcie lwom.
W międzyczasie załapujemy się na kilkakrotne urwanie chmury. Ale co tam, zapłacone!
Następnego dnia okazuje się, że w bilety inkludują zwiedzanie Forum Romanum i są ważne przez dwa dni. O fortuna! jakiż to dzień szczęśliwy, gonimy, gonimy... tym razem Kuba nanosi poprawki na zakupiony dzień wcześniej egzemplarz przewodnika po polsku. Odzywają się geny architektoniczne. Coś jak w tej łamigłówce - znajdź 10 szczegółów, którymi różną się rysunki poglądowe i oryginał. Znowu świat został naprawiony, a może tylko skorygowany:)
Już wiemy, że nie uda nam się zobaczyć miasta bez względu jak długo byśmy tu nie bawili (czyt. jak długo ciocia Donatka i Pino są w stanie nas znieść). Decydujemy się na objazdówkę double deckiem.
Fajne chmury widać... do momentu oberwania jednej z nich:)
Z rzymskich atrakcji - ciocia zabiera mnie na Traviatę, w której gra na wiolonczeli. Ehhhh, światowe życie:)
A następnego dnia ja zabieram się do fryzjera, niczym Audrey Hepburn w Rzymskich wakacjach.
No może trochę inny look ale wrażenie jest podobne.
Mój mistrz grzebienia przypominał torreadora, jak zakładał rękawiczki przed nałożeniem farby (palcami, żadnych tam pędzli czy grzebieni) obawiałam się czy dobrze trafiłam i przez przypadek nie dojdzie do badania per rectum. Teatralność ruchów mnie uwiodła. No i jeszcze ten fotel z masażem pleców podczas mycia głowy, mmmmmmm.
Ostatecznie nie zaprosił mnie na tańce nad Tybrem :(
Z ciekawostek dropsa, Anula mieszka właśnie na via Margutta, parę bram dalej od mieszkania Joe Bradleya, dziennikarza granego w Rzymskich wakacjach przez Gregorypka.
Z resztą ulica jest ulubioną przez artystów. W tej samej klatce co Anula mieszkał Fellini i Gulietta Masina.
Co roku, w październiku malarze wystawiają swoje dzieła prosto na ulicy i tak się szczęśliwie złożyło, że właśnie wtedy kiedy my tam byliśmy.
Zaczęło się Fellinim i Fellinim kończę wpis. Przechodząc obok muzeum figur woskowych zatrzymaliśmy się przed witryną aby obejrzeć "przejazd" na taśmociągu papieży i nie mogłam się powstrzymać przed atakiem śmiechu po skojarzeniu ze sceną z "Rzymu" - pokaz mody kościelnej:)))
Kto nie widział - muuuuuuuuusi koniecznie 1:32 min.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz