Co jakiś czas wracają wspomnienia z odległej galaktyki... zwłaszcza jedna uparta myśl po dekompensującym dyżurze.
Kiedyś, o rany ale ten czas szybko leci, na Izbie Przyjęć szpitala w Chrzanowie miałam przyjemność dyżurowania ze Zdzichem (tak się przedstawił i tak zostało), ortopedą o niesamowitym poczuciu humoru. Znaczy się rzadko spotykanym; przy dużej autoironii posiadał niesamowity dar wrażliwości i taktu dla reszty ludzkości jaka by ona nie była. Szybko został ulubieńcem wszystkich lokalnych niebieskich ptaków, którzy walili bez opamiętania na Izdebkę gdy tylko złamali kod dyżurowy i załapali pewną regularność zdzichowych dyżurów (w każdą środę, załóżmy).
Reguły Oddziału Ratunkowego były jasne, na pierwszej linii ognia stał stażysta i niczym zwrotnicowy kierował ruchem potrzebujących pomocy. Pisał skierowanie do rentgena (chyba, że miał dobre układy z personelem średnim to wtedy tylko stawiał pieczątkę) i dzwonił po mądrzejszego jak nie ogarniał sam.
No więc siedzimy w z zabiegówce z pielęgniarką panią Marysią (wiem, że Chrzanów jest w fan-clubie więc przez pośredników przekazuję pozdrowienia dla pani Marysi) i czekamy na Zdzicha... W międzyczasie wymieniamy przepisy kulinarne, nowinki towarzyskie... pacjent leży na stole... wszystko zgodnie z regulaminem. W pewnym momencie pani Marysia zamiera z przerażenia. Nie wiadomo o co biega.
- O rany, doktorze ale mnie pan przestraszył, nie słyszałam, że pan wszedł...
- Bo, Zdzichu zawsze wchodzi po cichu- pada z off-u.
No i tenże Zdzichu potrafił pięknie rozumieć wyczerpanie dyżurowe młodzieży. Bladym świtem zanim jeszcze słońce zdążyło wzejść, proszony o konsultacje doktor przychodził bez szemrania (czyt. opierdzielania całej reszty świata) załatwiał sprawnie co trzeba i na odchodne dodawał:
- Nie martw się, nawet najgorszy dyżur się kiedyś kończy:)
I jak tu było go nie kochać?!
Tę maksymę powtarzam sobie za każdym razem jak dostaję telefon w środku nocy/nad ranem i system operacyjny w głowie nie chce zaskoczyć...
PS. Niestety nie ma Zdzicha, już dawno chodzi po cichu tam wysoko w niebie... Odszedł też bezszelestnie, po prostu się nie obudził.
Kiedyś, o rany ale ten czas szybko leci, na Izbie Przyjęć szpitala w Chrzanowie miałam przyjemność dyżurowania ze Zdzichem (tak się przedstawił i tak zostało), ortopedą o niesamowitym poczuciu humoru. Znaczy się rzadko spotykanym; przy dużej autoironii posiadał niesamowity dar wrażliwości i taktu dla reszty ludzkości jaka by ona nie była. Szybko został ulubieńcem wszystkich lokalnych niebieskich ptaków, którzy walili bez opamiętania na Izdebkę gdy tylko złamali kod dyżurowy i załapali pewną regularność zdzichowych dyżurów (w każdą środę, załóżmy).
Reguły Oddziału Ratunkowego były jasne, na pierwszej linii ognia stał stażysta i niczym zwrotnicowy kierował ruchem potrzebujących pomocy. Pisał skierowanie do rentgena (chyba, że miał dobre układy z personelem średnim to wtedy tylko stawiał pieczątkę) i dzwonił po mądrzejszego jak nie ogarniał sam.
No więc siedzimy w z zabiegówce z pielęgniarką panią Marysią (wiem, że Chrzanów jest w fan-clubie więc przez pośredników przekazuję pozdrowienia dla pani Marysi) i czekamy na Zdzicha... W międzyczasie wymieniamy przepisy kulinarne, nowinki towarzyskie... pacjent leży na stole... wszystko zgodnie z regulaminem. W pewnym momencie pani Marysia zamiera z przerażenia. Nie wiadomo o co biega.
- O rany, doktorze ale mnie pan przestraszył, nie słyszałam, że pan wszedł...
- Bo, Zdzichu zawsze wchodzi po cichu- pada z off-u.
No i tenże Zdzichu potrafił pięknie rozumieć wyczerpanie dyżurowe młodzieży. Bladym świtem zanim jeszcze słońce zdążyło wzejść, proszony o konsultacje doktor przychodził bez szemrania (czyt. opierdzielania całej reszty świata) załatwiał sprawnie co trzeba i na odchodne dodawał:
- Nie martw się, nawet najgorszy dyżur się kiedyś kończy:)
I jak tu było go nie kochać?!
Tę maksymę powtarzam sobie za każdym razem jak dostaję telefon w środku nocy/nad ranem i system operacyjny w głowie nie chce zaskoczyć...
PS. Niestety nie ma Zdzicha, już dawno chodzi po cichu tam wysoko w niebie... Odszedł też bezszelestnie, po prostu się nie obudził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz