Przez 6 lat się bałam. Bardzo się bałam. Tak jak człowiek wybiera się do ginekologa czy dentysty, szuka miliona powodów żeby nie wyjść z domu. Musi zacząć boleć albo co inne żeby się zmotywować. Wmawiałam sobie, że to nic takiego, przecież w konsekwencji (nawet najgorszej) i tak nie ma to wielkiego znaczenia, bo przecież za parę tygodni będzie po staremu.
Najpierw zrobiłam krótki przegląd miejsc gdzie mogę zamówić usługę, w sumie jak na naszą wieś całkiem sporo. Takie najwięsze i najbardziej nowocześnie wyglądające centrum o nazwie Hårologi wybrałam i umówiłam termin za kilka dni i miałam fuksa bo jedno wolne okienko zostało.
Całe szczęście miałam dwa ciężkie dyżury pod rząd to nawet mnie brzuch z wrażenia przestał boleć.
We środę rano ucięłam krótką podyżurową drzemkę, żeby się ocucić do 12.30.
Jakieś koszmary mi się śniły, między innymi że budzę się a na budziku 15.30 (ahhhhh czemuż sen nie okazał się jawą:(
Koniec końców dotarłam na miejsce. Weszłam, zaanonsowałam swoje przybycie i... dowiedziałam się, że muszę jeszcze jakieś pół godzinki poczekać bo jest obsów czasowy. Zajęłam miejsce na skórzanej kanapce i zaczęłam przeglądać ekskluzywne czasopisma od czasu do czasu rzucając okiem na wychodzące klientki. Coraz bardziej gorąco mi się zaczęło robić, ale uspokajałam sama siebie: eeee poproszę tylko o to co już mam tylko skrócić jakieś 2 cm no i kolor absolutnie ten sam (te same pasemka).
W końcu moja kolej. Koleżanka Węgierka opowiadała mi o swojej wizycie, która skończyła się rozstrojem nerwowym koleżanki co zostało stoicko skwitowane przez fryzjerkę: zrozumiałam dobrze od co ci chodzi ale tu się tak nie robi.
Wyłuszyczłam powód mojej wizyty, upewniłam się że zostałam dobrze zrozumiana... wydawało się, że tak i pani zaczęła ciąć.
Gdy sięgnęła po brzytwę aby załatwić tył, poczułam się nieswojo bo Dawid (mój stały fryzjer w Polsce) w życiu się do tego nie posunął. Ok, może kobicie tak łatwiej, pocieszałam się.
Potem już było tylko gorzej co cieniujący ruch nożyczkami tym gorzej i po każdym takim... pytanie: czy tak może być? Nie proszę to dokleić - miałam na końcu języka i płacz na końcu nosa.
W międzyczasie poprosiłam o przycięcie takich wystających z tyłu kłaków ala czeski piłkarz i takiego jednego zawijasa na grzywce.
Dowiedziałam się, że mnóstwo polskich lekarzy przychodzi się do niej strzyc, już nawet nie miałam siły na grzecznościową konwersację, marzyłam żeby było po wszystkim.
Co do koloru pani fryzjerka stwierdziła, że nie ma co szaleć z pasemkami jest ok ( po 3 miesiącach od ostatniej wizyty w Krakowie!!!), niestety nie mogłam się z nią zgodzić więc machnęła tylko odrost, ot tak po całości bez separowania czegokolwiek.
- Napijesz się czegoś? - zapytała jak farba naciągała.
- kawę poproszę
Pociągam pierwszy łyk... i oooooooo ranyyyyyyy.... toż ja lepsze kubki wyrzucam do śmieci a tu w takich poobijanych, że wargi można pociąć klientom podają. Łyk luksusu w wydaniu ferdziańskim!
Całe szczęście już po wszystkim, teraz najgorsze przede mną codzienna stylizacja fryzury na tonach żelu i pianki i jeszcze ten syfny kolor.
Okazało się, że to nie było najgorsze.
Najgorsze zobaczyłam na czytniku karty płatniczej: 1200 koron (600 pln)!!!!!!!!!
Chyba za chwilę pęknę. Muszę wyjść natychmiast...
- Poczekaj chwilę, masz tu jeszcze kartę klienta i pamiętaj zaklepywać termin wcześniej bo zawsze są kolejki.
PS. Wsiadłam do auta, włożyłam kluczyk do stacyjki... i poryczałam się do spazmów.
PS.2. Całe szczęście Tosia się pochorowała i nie musiałam dziś iść do pracy w nowej fryzurze. Poryczałam jeszcze parę razy wcierając wosk stawiający włosy i pocieszam się, że jeszcze tylko 10 myć i farba zejdzie. Ponoć po 20 myciach schodzi.
Najpierw zrobiłam krótki przegląd miejsc gdzie mogę zamówić usługę, w sumie jak na naszą wieś całkiem sporo. Takie najwięsze i najbardziej nowocześnie wyglądające centrum o nazwie Hårologi wybrałam i umówiłam termin za kilka dni i miałam fuksa bo jedno wolne okienko zostało.
Całe szczęście miałam dwa ciężkie dyżury pod rząd to nawet mnie brzuch z wrażenia przestał boleć.
We środę rano ucięłam krótką podyżurową drzemkę, żeby się ocucić do 12.30.
Jakieś koszmary mi się śniły, między innymi że budzę się a na budziku 15.30 (ahhhhh czemuż sen nie okazał się jawą:(
Koniec końców dotarłam na miejsce. Weszłam, zaanonsowałam swoje przybycie i... dowiedziałam się, że muszę jeszcze jakieś pół godzinki poczekać bo jest obsów czasowy. Zajęłam miejsce na skórzanej kanapce i zaczęłam przeglądać ekskluzywne czasopisma od czasu do czasu rzucając okiem na wychodzące klientki. Coraz bardziej gorąco mi się zaczęło robić, ale uspokajałam sama siebie: eeee poproszę tylko o to co już mam tylko skrócić jakieś 2 cm no i kolor absolutnie ten sam (te same pasemka).
W końcu moja kolej. Koleżanka Węgierka opowiadała mi o swojej wizycie, która skończyła się rozstrojem nerwowym koleżanki co zostało stoicko skwitowane przez fryzjerkę: zrozumiałam dobrze od co ci chodzi ale tu się tak nie robi.
Wyłuszyczłam powód mojej wizyty, upewniłam się że zostałam dobrze zrozumiana... wydawało się, że tak i pani zaczęła ciąć.
Gdy sięgnęła po brzytwę aby załatwić tył, poczułam się nieswojo bo Dawid (mój stały fryzjer w Polsce) w życiu się do tego nie posunął. Ok, może kobicie tak łatwiej, pocieszałam się.
Potem już było tylko gorzej co cieniujący ruch nożyczkami tym gorzej i po każdym takim... pytanie: czy tak może być? Nie proszę to dokleić - miałam na końcu języka i płacz na końcu nosa.
W międzyczasie poprosiłam o przycięcie takich wystających z tyłu kłaków ala czeski piłkarz i takiego jednego zawijasa na grzywce.
Dowiedziałam się, że mnóstwo polskich lekarzy przychodzi się do niej strzyc, już nawet nie miałam siły na grzecznościową konwersację, marzyłam żeby było po wszystkim.
Co do koloru pani fryzjerka stwierdziła, że nie ma co szaleć z pasemkami jest ok ( po 3 miesiącach od ostatniej wizyty w Krakowie!!!), niestety nie mogłam się z nią zgodzić więc machnęła tylko odrost, ot tak po całości bez separowania czegokolwiek.
- Napijesz się czegoś? - zapytała jak farba naciągała.
- kawę poproszę
Pociągam pierwszy łyk... i oooooooo ranyyyyyyy.... toż ja lepsze kubki wyrzucam do śmieci a tu w takich poobijanych, że wargi można pociąć klientom podają. Łyk luksusu w wydaniu ferdziańskim!
Całe szczęście już po wszystkim, teraz najgorsze przede mną codzienna stylizacja fryzury na tonach żelu i pianki i jeszcze ten syfny kolor.
Okazało się, że to nie było najgorsze.
Najgorsze zobaczyłam na czytniku karty płatniczej: 1200 koron (600 pln)!!!!!!!!!
Chyba za chwilę pęknę. Muszę wyjść natychmiast...
- Poczekaj chwilę, masz tu jeszcze kartę klienta i pamiętaj zaklepywać termin wcześniej bo zawsze są kolejki.
PS. Wsiadłam do auta, włożyłam kluczyk do stacyjki... i poryczałam się do spazmów.
PS.2. Całe szczęście Tosia się pochorowała i nie musiałam dziś iść do pracy w nowej fryzurze. Poryczałam jeszcze parę razy wcierając wosk stawiający włosy i pocieszam się, że jeszcze tylko 10 myć i farba zejdzie. Ponoć po 20 myciach schodzi.
O rany!!!!
OdpowiedzUsuń