Niedziela rano. Wiadomo-kościół.
Dłuuuuuugoooo miałam skojarzenie z nuuuuuuudąąąą.
W dzieciństwie żeby dotrwać do końca mszy stosowane były różne techniki. A to miejsce na parkanie wokół kościoła, może kogoś fajnego się spotka to i pogadać można.
A na pytanie o czym było, mogłam odpowiedzieć niczym Tomek Sawyer: "ksiądz mówił o grzechu i był mu przeciwny."
Zwiewanie nie wchodziło w rachubę, bo przecież grzech i w piekle będzie się smażyć.
A. opowiadała, że co niedzielę była delegowana przez mamę do kościoła do którego ostatecznie nie docierała. Po powrocie musiała zdać raport o czym było i zawsze miała jedną odpowiedź:
-dziś był list św. Pawła do Koryncjan.
Uchodziło.
Potem na studiach w Krakowie całe mnóstwo kościołów i kazań do wyboru. Już lepiej.
Potem z wiekiem, raz lepiej, raz gorzej.
Ale nigdy nie przypuszczałam, że popadnę w ekstazę religijną i będę słuchać dwu kazań w jedną niedzielę.
Tak stało się dzisiaj.
Pierwsza msza, nasza, katolicka. Ksiądz Darek, empatyczny mówca, potrafi ciekawie i mądrze prawić, tak że człowiek nie ma wątpliwości, że jest adresatem przekazu.
Na tapecie czwarte przykazanie: czcij ojca swego i matkę swoją ale od drugiej strony, z pozycji dziecka. No i jak to ma być żeby zasłużyć na to czczenie.
Wymowa mniej więcej taka: Pozwólcie swoim dzieciom latać!
Na koniec mszy jeszcze pięknie poprosił aby nie stawać na drodze powołania własnych dzieci bo Pan się i tak upomni. Jako przykład podał historię znanej mu Gruzinki, której rodzice zabronili pójścia do zakonu i niedługo potem zginęła w wypadku samochodowym.
- a co będzie jak się okaże, że Pan powołał Staszka do bycia graczem komputerowym, a my mu na drodze stoimy? przerażona zapytałam Kubę.
Wracamy do domu i leci radio. Wsłuchujemy się dokładnie, okazuje się, że msza protestancka i kazanie.
Dwóch kumpli umówiło się na narty pod Oslo. Prawie docierają na miejsce i nie są pewni warunków.
Pierwszy wyciąga IPhona i zadowolony wklepuje-Nordmarka, drugi zagaja wracającą starszą panią z nartkami. Ta odpowiada, że pierwsze 7km ok, potem gorzej. Uśmiecha się i macha na pożegnanie, życząc szczęścia.
No i tu pastor pije do zdobyczy cywilizacyjnych, dzięki którym człowiek uniezależnia się od innych ale jednocześnie oddala od nich.
Przytoczył też Ewangelię o trędowatym, którego tragarze wpuścili przez dziurę w dachu.
Nie jest tam podane, czy chory poprosił, żeby go dostarczyli do Jezusa. Czy też oni mu zaproponowali, że znają gościa co uzdrawia, więc go podrzucą.
Pan Jezus wystarczy, że popatrzył na nich i wiedział, że to ich wiara doprowadziła tu nieszczęśnika.
I my, wierzący w Boga mamy być takim bære team (zespołem noszącym), bo na tym istota bycia polega. Dziś ja cię noszę bo wierzę, że na to zasługujesz. Jutro odwrotnie.
A wiadomo, wiara czyni cuda.
Tu Kuba dorzucił:
-ostatnio o tym samym z pacjentem podczas kolonoskopii gadałem. Taki porządny rolnik, narzekał, że kiedyś to mleko na melkerampe się odstawiało to zawsze z kimś pogadało i wiedziało czy sąsiadom czego nie trzeba pomóc, a dziś??? z fejsa dowiesz się albo i nie.
Wieczorem nartki w Langeland nie w Nordmarce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz