Ale nie o tym miało być.
Jeden z tatusiów rzucił, że może by tak integracja... Ktoś inny, że upiecze cisto, ktoś inny załatwi kano bo tak się przypadkowo składa, że jest instruktorem sportów wodnych, a jeszcze inny ma chody u Szefa to ugada dobrą pogodę.
Jak ustalono tak zrobiono.
Sobota rano, zbiórka na parkingu: piąta klasa w towarzystwie Krewnych i Znajomych Królika ze sprzętem i koszami piknikowymi.
Idziemy do jeziora, żadnego odpoczywania po drodze. Kano już czekają na miejscu.
Krótki zarys wstępu do podstaw jak nie zginąć na pełnej wodzie. Czyli jak założyć kamizelkę w jaki sposób wiosłujemy, a potem wiosła w dłoń!
Nikt nie pytał o uprawnienia, prawo jazdy, książeczkę SANEPIDowską, wiek...
Młodzież sterowała się sama.
Albo dziadkiem:
W międzyczasie program dowolny: ognisko, konkurs łowienia ryb, szukanie skrzyni ze skarbem...
Takie towarzyskie anchois...
Albo... foty! Człowiek zawsze ma alibi, że akurat musi coś pyknąć...
I tak nam miło minęła socjalna sobota.
Najlepsze miało dopiero nadejść. W drodze powrotnej, w trawskach po pas i mokradłach znalazłam OKULARY. Nadal mogę być niezwykłą kobietą:)
Dla ścisłego fanclubu tradycyjny zestaw fotek tu i jeszcze tu.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz