sobota, 26 kwietnia 2014

Miradouros de Bergen.



Sa w Lizbonie takie miejsca widokowe (miradurosz) gdzie programem obowiazkowym jest pykniecie fotki, ktora mozna pochwalic sie znajomym.
Tym razem nie Lizbona tylko Bergen i znowu nam sie fuksnelo, jesli chodzi o miradurosz, ma sie rozumiec. Wystarczy zalozyc buty do biegania i za 15 min mamy miasto jak na dloni.
Co do innych zalet przeprowadzki i zycia "od nowa"... z czasem sie obaczy.
Codziennie powtarzam sobie jak mantre: Nie badz Polakiem i nie marudz.
Wychodzenie poza strefe komfortu (w ktorej ledwo czlowiek sie znalazl) wymaga sporego nakladu energii. Wszystko dla wszystkich nas jest nowe. Najbardziej boli brak førdzianskiego domu z widokiem na fiord i cisza dookola.
Szeregowka wsrod rodzin z malymi dziecmi to zdecydowanie porazka. Nadal mieszkamy "w pudlach" i o dziwo coraz mniej mi to przeszkadza. Glownie zyje adrenalina przed pierwszym samodzielnym dyzurem w kombinacie, gdzie "rzucam okiem" na 200-300 badan i wciskam przycisk "obejrzane" co oznacza mniej wiecej - pacjent przezyje do rana. Tych, ktorych moga nie doczekac switu trzeba opisac odbierajac w tym samym czasie telefony miejscowe i zamiejscowe, odpowiadac na pytania tych, ktorzy pofatygowali sie osobiscie rzucic okiem na zdjecia, zatwierdzic skierowania na badania i takie tam...
Juz sie boje jak podolam :(
Ale jak mawia Wilq: jak sie powiedzialo B, to sie nie ma co nad A p...c.

PS. Wpis na specjalne zyczenie pani Justyny:)))

1 komentarz: