Przytyłam.
A czy to pierwszy albo ostatni raz w życiu? Tradycyjnie powrót z wakacji zaczynam od przykręcania kurków jedzenie/trunki i niczym Zelig przeistaczam się w osobowość sportowca.
Całkiem nieźle wychodzi, po 1-3 miesiącach dochodzę do mojej własnej normowagi.
Nawet przyzwyczaiłam się do tej cykliczności... aż tu...ok, na razie nie zdradzam pointy.
Dorwałam się do audiobooka "Siła nawyku", w poszukiwaniu rozwiązania zagadki dlaczego tak się właśnie dzieje.
Po kilku dniach nieustannego słuchania (trudno się oderwać) dowiedziałam się więcej niż spodziewałam i to właśnie był wstrząs po lekturze, którego dawno już nie odczuwałam.
W pewnym wieku kończy się czytanie książek, oglądanie filmów czy słuchanie muzyki ot tak sobie.
Przychodzi maniera porównywania ze wszystkimi podobnymi rzeczami, które się poznało i oczywiście ocena: lepsze - gorsze.
Tu faktycznie chodzi o wstrząs czytelniczy.
Niczego podobnego nie czytałam (mimo, że pochłaniam namiętnie różne poradniki czy książki motywacyjno - wewnątrzrozwojowe).
Trzeba mieć mocne zwieracze: jak już człowiek się wsłucha, bo trudno się oderwać żeby wyskoczyć do toalety.
A druga faza konwulsji to obnażenie układu scalonego na jaki każdy z nas jest zaprogramowany.
To wszystko małe miki, skoro każdy może się sam przeprogramować jeśli tylko zechce.
Po lekturze najbardziej boli fakt, że wszyscy dajemy sobie wszczepiać takie mikrochipy i jeszcze jacy jesteśmy zadowoleni z takiego zewnętrznego sterowania.
Co ma to wspólnego z OutKast i Hey Ya! ?
Kto ciekawy niech przeczyta/ posłucha, nie będzie żałował.
Wracając do wątku głównego; będąc pół roku temu w Polsce przywiozłam sobie w prezencie grę/program sprawnościowy Nike trainer.
Przeleżał jako przez pół roku w szufladzie i właśnie nadszedł jego czas.
Najpierw spędziłam ok. 40 min na założenie profilu na samym Xboxie (co chwilę machając ręką na "opcję nie dziękuję" na wszystkie bonusy i darmowe wersje testowe) potem następne 30 min założenie profilu na Nike+ żeby jak najbardziej spersonalizować mój osobisty program ćwiczeń (tak mi się przynajmniej wydawało).
Dochodząc do ćwiczeń zdekompensowałam się totalnie, tyle czasu wklepywania głupot kontrolerem do gry, żeby sobie pół godziny poskakać obok trenera osobistego na ekranie.
Nie, nie... mój stracony czas nie poszedł na marne, udostępniłam swoje dane razem z adresem mailowym (niczego nie dało się pominąć) tysiącom firm, które planują mi coś opchnąć... czegoś bez czego nie będę mogła żyć odkąd dowiem się, że coś takiego istnieje.
Ostatnio słyszałam taki dowcip:
Barack Obama wizytował szkoły w USA. Na jednym ze spotkań wyrwał się Jaś, znaczy się John i wypalił:
- A mój tata to pana nienawidzi proszę pana.
- A dlaczego John, co mu takiego zrobiłem - pyta prezydent.
- Bo pan podsłuchuje, szpieguje i sprawdza wszystkim maile!
- Zaraz, zaraz, po pierwsze: on nie jest Twoim ojcem:)
Po książce Duhigga dotarło do mnie, że to nie Obama szpieguje.
Sami przynosimy wszystko na talerzu. Pokazujemy dokładnie miejsce na wszczepienie chipa.
I wszystko gra.
PS. Cofnęłam się na wadze 2 kg od powrotu z wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz